80 A li M I A KONNA
rodzaj żeński ze swoimi tobołami. Mając litość, wojacy poniektóre kobiety usadzili w ciepł uszkach, poniektórych nie usadzili. Podobnież w naszym wagonie drugiego plutonu okazały się obecnymi dwie dziewoje. Ale przy pierwszym dzwonku podchodzi do nas fundamentalna kobieta z dziecięciem i powiada:
— Puśćcie mnie, kochani Kozaczko wie, cała wojnę poniewierałam się po stacjach, dźwigając dzieciątko przy piersi, a teraz pragnę s<ię zobaczyć z mężem, ale z przyczyny kolei niemożebnem jest jechać, czy to ja, Kozaczko wie, wedle pojęcia waszego nie zasłużyłam?
— Nawiasem mówiąc, kobieto — powiadam do niej jaka będzie wola plutonu, taki wam los wypadnie.
1 obróciwszy się do plutonu wyluszczam im, że odpowiedzialna kobieta uprasza, aby mogła jechać do męża na miejsce przeznaczenia i że faktycznie dzieciątko przy sobie ma, i jakie będzie wasze uzgodnienie, wpuścić ją czy leż nie?
— Wpuszczaj ją — krzyczą chłopaki * po nas póki co i męża jej się nie zachce!...
— Nie — powiadam chłopakom dosyć delikatnie — kłaniam się ja plutonowi, tylko że zadziwia innie słyszeć od was takie bydlęctwo. Wspomnijcie sobie na swoje życie i jakeście sami byli dzieciątkami przy swoich karmi-cielkaeh, i wychodzi na to, że tak mówić się nie godzi...
Więc Kozacy, pogadawszy między sobą, jak to niby ten Bałmaszew dobrze gadkę założyć potrafi, zaczęli ustępować kobiecie miejsca, a ona z wdzięcznością lezie. I każdy, rozgorzawszy od mojej prawdy, podsadza ją i gada jeden przez drugiego:
— Siądźcie sobie, kobieto, w kąciku i wedle starego u matek zwyczaju hołubcie swoje dzieciątko i nikt was w kąciku nie tknie, i przyjedziecie nietknięta do waszego męża, jak mieliście życzenie, a my na sumienie wasze
się zdajemy, że wyhodujecie nam druga zmianę, jako żc stare się starzeje, a młodego narybku mało co widać. Bie-dyśmy się, kobieto, napatrzyli i w służbie zawodowej, i w nadterminowej, głodem się dławiliśmy, chłodem nas poparzyło. A wy, kobieto, siedźcie sobie tutaj, bezwarunkowo...
I na trzeci dzwonek pociąg ruszył. 1 dobra nocka rozpostarła się jak namiot. A w tym namiocie były gwia-zdy-kaganki. J wojacy wspominali noc na Kubaniu i zieloną kubańską gwiazdę. I piosenka zrywała się jak ptak. A tu koła terkotają, terkotają...
Po upływie czasu, kiedy nocka zeszła ze swojego posterunku i czerwoni dobosze zagrali pobudkę na swoich czerwonych bębenkach, wtedy to podeszli do mnie Kozacy, widząc, że siedzę i sen mnie się nie trzyma, i zamartwiam się na śmierć.
Bałmaszew * — mówią do mnie Kozacy czegoś taki strasznie markotny i nie śpisz?
Kł aniam się wam ii i s l .o, wojacy, i upraszam o maleńkie przebaczenie, tylko pozwólcie mi rozmówić się z tą obywatelką w paru słowach...
ł, zadrż aws/y całym ciałem, podniosłem się ze swojej pryczy, od której sen uciekał jak wilk przed sforą wściekłych psów, podchodzę ja do tej kobiety, biorę z jej rąk dziecinę, zrywam z niej pieluszki i pod pieluszkami widzę dobry pud/ik soli.
— Oto jenteresnjąca dziecina, towarzysze, co o cycuszki nic prosi, na podołck nie siusia i ludziom spać nie przeszkadza...
— Darujcie, Kozaczko wic kochani — wtrąca się kobieta z zimną krwią do naszej rozmowy — to nie ja was oszukałam, to złe licho we mnie oszukało was...
— Bałmaszew daruje twojemu lichu — odpowiadam kobiecie. — Dla Bałmaszewa niewiele ono warte. Bałrna-
<; - I. Babel