Jeżeli zabłąkany miał towarzyszy, powinni oni zrobić wszystko, żeby mu ułatwić powrót. Dokonuje się tego za pomocą sygnałów optycznych i akustycznych. W regularnych odstępach czasu daje się znać klaksonem albo syreną okrętową lub co kwadrans strzela się w powietrze. Bicie w garnki i użycie gwizdka trelowego też słychać na milę. Odgłosy uderzeń kijem
0 puste drzewo lub o łódź niosą dalej niż nawoływania. Przyjaciele nadają z obozu znaki za pomocą dymu, a w nocy jak najwyżej zawieszają dwie lampy.
Osoby znajdujące się w obozie udają się na poszukiwanie dopiero wtedy, gdy dojdą do przekonania, że zagubiony mimo sygnałów nie może trafić. Jeżeli się go nie znajdzie, trzeba przyjąć, że nie da się mu już pomóc i być może jest ranny. Mimo to jedna lub dwie osoby powinny zostać w obozie, żeby kontynuować sygnalizowanie.
Także i ci, którzy szukają, muszą zaznaczać drogę własnych poszukiwań nawet wtedy, gdy znają okolicę. Gdyby zagubiony natknął się na zrobione przez nich znaki, dopomogłyby mu one w odnalezieniu drogi do obozu. Z drugiej strony, jak już o tym była mowa, znaki porobione przez zabłąkanego ułatwiają poszukiwania.
Gdy ktoś zgubił właściwą drogę, a widzi, że się zmierzcha, pod żadnym pozorem nie powinien iść dalej. Także mgła, ulewny deszcz i w ogóle wszystko, co utrudnia widoczność, zmuszają do pozostania na miejscu. Jakkolwiek przez pewien czas będzie niezbyt przyjemnie, zawsze to lepsze, niż błądzenie w kółko, licząc na łut szczęścia. Złamanie kości, uraz oka lub upadek mogą dla zabłąkanego być równoznaczne z ostateczną klęską. Jeżeli stale trzeba się poruszać, żeby nie zmarznąć, nie powinno się krążyć, tylko czynić to, stojąc w miejscu.
A jak się przedstawia sprawa z dzikimi zwierzętami? Tylko muchy i mo-skity muszą z natury rzeczy atakować stworzenia ciepłokrwiste, natomiast na dobrą sprawę właściwie wszystkie zwierzęta unikają ludzi. Oczywiście należy je zostawić w spokoju. Naturalnie wyjątki potwierdzają regułę. Jadowity wąż ukąsi tylko wtedy, gdy się na niego nieopatrznie nadepnie lub przypadkowo przejdzie się zbyt blisko, prowokując gada do obrony.
Dotyczy to także większych i całkiem dużych zwierząt. Jeżeli wbrew wszelkim oczekiwaniom dzikie zwierzę napada na człowieka, zwierzęciem tym wyjątkowo rzadko bywa przewodnik stada lub po prostu samiec. Przeważnie jest to matka, która się boi, żeby zanadto nie zbliżyć się do młodych. Tak więc zawsze należy ją obejść z daleka. Maleńkie lwy, tygrysy
1 niedźwiadki prawie nigdy nie są same. Matka może być niewidoczna, ale na pewno nie znajduje się daleko od małych. Kiedy do młodych zbliża się człowiek, instynktownie wzywają pomocy. Małe drapieżniki też bronią swoich młodych z bezprzykładną odwagą.
Kto z zasadzki postrzeli drapieżnika, musi być przygotowany na kontratak. Każde zwierzę ma prawo bronić własnej skóry. Jednak bez określonych powodów prawie żadne zwierzę nie zaatakuje człowieka.
Jedyny wyjątek stanowi „ludojad”, a więc żywiący się ludzkim mięsem tygrys, lew albo lampart. Są to z całą pewnością zwierzęta, które ze względu na podeszły wiek lub ciężkie kalectwo nie są już zdolne do upolowania innej zdobyczy. Z konieczności muszą się zadowalać ludzkim mięsem. Tych niebezpiecznych biedaków jest jednak tak mało, że można spędzić całe życie w tropikalnej dżungli, nic spotykając „ludojada” lub znając go tylko ze słyszenia. Zresztą atakują one jedynie siedzących lub leżących. Boją się wszystkich stworzeń większych od siebie.
Czytało się jednak wiele o wilkach, które rozszarpywały samotnych wędrowców i wyły zgłodniałe w ślad za psimi zaprzęgami. W rzeczywistości szare cienie dzikiej północy są równie bojailiwe, jak tchórzliwe. Na przykład na Alasce od dawien dawna nie słyszano o tym, żeby wilki skrzywdziły człowieka. Owszem, zdarza się, że wilki ciągną w ślad za wędrowcami, przede wszystkim za myśliwymi, żeby pożerać resztki łupu i posiłku. Jeżeli człowiek zginie wśród pustkowi, jest rzeczą naturalną, że wilki pożerają jego zwłoki. Kiedy zostają odnalezione szczątki, z miejsca twierdzi się, że nieszczęśnik został za życia rozszarpany przez stado wilków.
Kto sądzi, że zagrażają mu dzikie zwierzęta, w większości wypadków zetknął się z ciekawością tych stworzeń lub znienacka je zaskoczył. Najgorszym wyjściem bywa w takich wypadkach ucieczka. Pobudza ona tylko popęd do ścigania i do śledzenia z bliska uciekiniera. Należy się zatrzymać i sprawiać wrażenie nieszkodliwego. Uspokajająco działa także powolne, przyjazne przemawianie. Zwierzęciu zależy jedynie na tym, żeby ustalić, kim jest ta obca istota. Chce tylko zwęszyć i nawet może podejść bardzo blisko, gdy człowiek stoi pod wiatr. Ale ludzka woń na pewno nie spodoba się zwierzęciu. Niechętnie, a nawet z odrazą oddala się.
A jak się przedstawia sprawa z dzikimi plemionami? Gdy są stworzeniami bardzo prymitywnymi, a więc prawdziwymi dziećmi natury, które nie zetknęły się jeszcze z cywilizacją (obecnie należy to do rzadkości), nagłe pola wienie się obcego wywołuje w nich strach i przerażenie. Trzeba się bardzo starać, żeby się zaprezentować jako osoba spokojna i nastawiona pokojowo. Pokazywanie pustych dłoni jest na całym świccie rozumiane jako gest poko-|owy. Oznacza on, że nie ma się w ręku broni. Także pogodny uśmiech zawsze usposabia pokojowo. Należy się wystrzegać czynienia gwałtownych gestów i nie zbliżać się za szybko, lecz zatrzymać się w pewnej odległości.
Ludziom pierwotnym trzeba pozostawić trochę czasu, żeby mogli ochłonąć. Dopiero potem chcą obejrzeć rzadkiego gościa z bezpiecznej odległości. Wiele zależy od tego, po czyjej stronie jest przewaga liczebna — po stro-
283