dużo czasu zużyliśmy, żeby się wspiąć mniej więcej na podobną wysokość. Jeszcze ze dwieście, trzysta metrów i mając dobrą pozycję mógłbym zaryzykować daleki strzał. Lecz właśnie wtedy, gdy przylgnąwszy do ziemi czołgaliśmy się pomiędzy blokami skalnymi i zaledwie przez kilka sekund nie mieliśmy osłony, zostaliśmy zauważeni.
— Jeżeli teraz znikniemy mu z pola widzenia, posądzi nas o złe zamiary — szepnął Dick — i całe stado natychmiast umknie. Kto się ukrywa, ma do tego wszelkie powody i kozice doskonale o tym wiedzą. Musimy się więc pokazać, jak gdyby nigdy nic... w każdym razie to nasza jedyna szansa.
Mój przyjaciel zdecydował, że oszukamy go, udając klępę, czy coś w tym guście. Nawet jeżeli łosie nie wspinają się aż tak wysoko, instynkt podpowie kozicom, że nie muszą się lękać tego zwierzęcia.
— Tylko unikaj gwałtownych ruchów — ostrzegał Dick. — Wstań powoli, połóż mi obie ręce na ramiona i idź za mną.
Zrobiłem jak kazał, podczas gdy kozioł uważnie nam się przyglądał.
— A teraz wciągnij głowę i zachowaj jak największą odległość... Dotykaj mnie samymi czubkami palców.
Dzięki temu wyglądaliśmy jak czworonóg, który dopiero co wypoczywał w miękkim mchu.
— Teraz podejdźmy do najbliższego krzaka — powiedział Dick. — Uważaj tylko, żebyśmy szli jak najbardziej naturalnym krokiem.
Kiwając głową powlokła się moja przednia część w stronę splątanych zarośli górskiej brzeziny. Szedłem za nią w charakterze zadu. Dick zatrzyma! się przed brzeziną i schylił się z głośnym parsknięciem. Rękami skubał zarośla. Stojący na górze obserwator nie spuszczał z nas wzroku.
— Nie jesteśmy zbyt głodni — szeptał Dick — teraz odejdziemy i przez chwilę bezmyślnie postoimy w otwartym terenie.
Zrobiliśmy to tak zręcznie, że biały kozioł uspokoił się i spojrzał w drugą stronę. Dick wyjaśnił mi jednak, że to tylko podstęp, bo kozioł chce się przekonać, czy nie skorzystamy z jawnego roztargnienia, żeby raptem zniknąć. Staliśmy więc nadal. I tak właśnie należało się zachować, bo błyskawicznie odwrócił łeb i znowu na nas spojrzał.
— Tak, jak mówiłem — stwierdził mój przód — a teraz zejdziemy sobie na skos do tej drobnej łoziny. Tylko przez cały czas stawiaj sztywno kroki i powłócz trochę nogami!
W ten sposób nie zbliżaliśmy się do stada, wręcz przeciwnie. Był to istotnie chytry fortel. Gdy w dziesięć minut później mogłem się obejrzeć, kozioł zdążył się już schylić i tylko z połowicznym zainteresowaniem popatrywał, co też robimy. Owo obce zwierzę, za jakie nas poczytał, uznał za prawie podobne do siebie.
m Gdy zobaczy cię kozica — pouczał mnie Dick — musisz się tak za-
• Imwywać, jakby ci to było całkiem obojętne. Zatrzymaj się w jej polu wi-tl/rma, poruszaj się bez wahania, ale i bez pośpiechu. Nieraz będziesz mógł
do niej zbliżać zakosami, a jednak zawsze pozna, do czego zmierzasz. Na t«/ir uśpiliśmy czujność kozła, zgoda, a jednak wciąż nas obserwuje. Je-łtrimy niezwykym zjawiskiem w jego świecie. Toteż gdy się zanadto zbliżymy, umknie.
Wszystko pięknie, ładnie, ale chciałem jakoś podejść na strzał. W końcu in właśnie było celem naszej wyprawy.
Wyjdziesz na strzał... tylko znów musimy zniknąć i to w jak najbardziej •<niutalny sposób. Wtedy powoli o nas zapomni.
/ wolna doszliśmy więc na naszych czterech biegach do najbliższych pa-góików, zatrzymując się po drodze przy wszystkich krzewach. Postaliśmy |u/\ nich przez chwilę, jakbyśmy dobrze nie wiedzieli, gdzie znaleźć odpowiednie żerowisko. Potem na sztywnych biegach przeszliśmy przez pagó-r*k i /niknęliśmy mu z oczu.
Będzie jeszcze obserwował pagórek co najmniej z pół godziny — po-wlnl/iał Dick — żeby się upewnić, że nie wrócimy. Zwierzęta mają dużo > /mu znacznie więcej od największych leniów!
/mknęliśmy więc z pola widzenia strachliwego kozła. Nie tylko uśpiliśmy l»Hlrirzenia, lecz także skierowaliśmy jego uwagę w odwrotnym kierunku. Mogliśmy teraz względnie łatwo do niego podejść. Z drugiej strony łańcu-
• Im w/górz wspinaliśmy się po stromym zboczu, aż uzyskaliśmy pewność, /• znajdujemy się powyżej stada. Potem skręciliśmy w lewo i bez większych 11 inliiości zdobyliśmy dogodną pozycję. Poniżej, tam gdzie poprzednio, stały i leżały kozice. Rosły kozioł nadal obserwował miejsce, gdzie stracił nas t in /u. Wiatr wiał od dołu i żadne ze zwierząt nie mogło nas zwietrzyć.
• Mm, nic odległość wynosiła niespełna trzysta metrów. Zbudowałem sobie |NMlpórkę, odczekałem aż minie zadyszka i nacisnąłem spust dopiero wtedy, «ilv ukrzyżowanie nitek w lunecie spoczęło nieruchomo na celu. Byłem I" wny, że mój kozioł nawet nie poczuje trafienia.
Wprawdzie ten strzał błyskawicznie zakończył długie polowanie, stanowił li iluuk tylko jego znikomą część. Polowanie zaczęło się już w dolinie, wspi-iim< /ką aż do przedostatniej sekundy kierował Dick Draughton, a pomyślny i>/ultat zawdzięczam prawie wyłącznie jego zręcznym manewrom. Przez ^ m I, godzin podchodziliśmy zwierzęta w niesłychanym napięciu. Gdy wh i/cie kula opuściła lufę, była tylko dowodem na to, jak sprytnie mój |ii/yiu> id pokierował naszym postępowaniem. Dla niego polowanie zakoń-
• /ylo się pomyślnie już wtedy, gdy doprowadził mnie do miejsca, z którego mogłem trafić.
Uroni używa się wyłącznic po to, żeby na samym końcu polowania z pod-
145