tworzących zwycięstwo. Przeciwnie, osiągnięcie przewagi liczebnej nie tylko nie stanowi wyłącznie ani choćby przeważnie o wygranej, ale może być rzeczą nader malej wagi, stosownie do takiego czy innego układu współdziałających okoliczności.
Przewaga też ma swoje stopnie, może być ona podwójna, potrójna, poczwórna itd. — i każdy zrozumie, że przy tym stopniowaniu może ona przeważyć wszystko inne.
Z tego względu należy się zgodzić, że przewaga liczebna jest najważniejszym czynnikiem wpływającym na wynik bitwy, musi być jednak dość wielka, aby zrównoważyć pozostałe okoliczności współdziałające. Stąd wypływa wniosek bezpośredni, że należy wprowadzić do bitwy w decydującym punkcie możliwie największą liczbę wojska.
Czy wojsko to wówczas wystarczy, czy nie — w każdym razie uczyniliśmy pod tym względem wszystko, na co środki zezwalały. Jest to naczelna zasada strategii. Wypowiedziana tak ogólnie jak tutaj, byłaby odpowiednia równie dobrze dla Greków i Persów, czy dla Anglików i Maurów, jak dla Francuzów i Niemców. Skierujmy jednak wzrok na nasze europejskie stosunki wojenne, aby móc operować czymś bardziej konkretnym.
Tutaj wojska są o wiele bardziej podobne do siebie pod względem uzbrojenia, organizacji i wyszkolenia wszelkiego rodzaju; pewna zmienna różnica pozostaje nadal w cnotach wojennych w wojsku i w talencie wodza. Przebiegłszy historię wojen Europy nowoczesnej, nie napotykamy przykładu takiego jak Maraton.
Fryderyk Wielki pod Leuthen na czele 30 tys. ludzi pobił 80 tys. Austriaków, pod Rossbach z 25 tys. rozgromił przeszło 50 tys. sprzymierzonych; są to jednak jedyne przykłady osiągnięcia zwycięstwa nad nieprzyjacielem górującym liczebnością swoją dwukrotnie lub więcej. Karola XII w bitwie pod Narwą nie da się tu odpowiednio przytoczyć. Rosjan ówczesnych z trudnością można uważać za Europejczyków, a i zasadnicze okoliczności tej bitwy są zbyt mało znane. Bonaparte miał pod Dreznem 120 tys. przeciwko 220 tys., miał zatem przeciw sobie niespełna dwukrotną przewagę. Pod Kollinem Fryderyk Wielki z 30 tys. ludzi nie miał powodzenia przeciw 50 tys. Austriaków, podobnie jak Bonaparte w rozpaczliwej bitwie pod Lipskiem, gdzie miał 160 tys. przeciw 280 tys. i gdzie do przewagi dwukrotnej było daleko.
Wynika stąd jasno, że w Europie dzisiejszej najbardziej uzdolniony wódz z trudnością wydrze zwycięstwo silom nieprzyjacielskim dwukrotnie liczniejszym. Skoro więc widzimy, że dwukrotna przewaga liczebna stanowi tak wielką przeciwwagę nawet wobec największych wodzów, to nie możemy wątpić, że w wypadkach zwyczajnych, w bitwach wielkich czy małych znaczna przewaga, wcale niekoniecznie przekraczająca dwukrotną, wystarczy, aby przechylić szalę zwycięstwa, bez względu nawet na inne niekorzystne okoliczności. Wprawdzie można sobie wyobrazić ciaś-ninę, w której nawet dziesięciokrotna przewaga może się okazać niewystarczająca dla jej sforsowania, ale w tym wypadku nie ma w ogóle mowy o bitwie.
Sądzimy dlatego, że właśnie w naszych warunkach, jak i we wszystkich podobnych okolicznościach, siła w punkcie decydującym stanowi rzecz arcyważną i że ten właśnie czynnik w większości wypadków jest najważniejszy ze wszystkich. Siła w punkcie decydującym zależy od absolutnej siły wojska i od zręczności w jego użyciu.
Pierwszą regułą zatem będzie wyruszyć w pole z wojskiem możliwie najsilniejszym. Brzmi to jak komunał, ale w istocie bynajmniej nim nie jest.
Aby udowodnić, że przez długi czas nie uważano liczebności sił zbrojnych za rzecz pierwszorzędnej wagi, zauważmy tylko, że w większości nawet dość szczegółowych historii wojen osiemnastego stulecia albo się wcale nie podaje liczebności wojsk, albo wspomina się o niej tylko mimochodem, nigdy zaś nie kładzie się na to szczególniejszego nacisku. Tempelhof w swej Iiistońi wojny siedmioletniej jest najwcześniejszym z pisarzy podającym te dane systematycznie, ale też bardzo powierzchownie.
Nawet Massenbach w swych licznych rozważaniach krytycznych nad kampaniami pruskimi roku 1793 i 1794 w Wogezach rozprawia wiele o górach, dolinach, drogach i ścieżkach, ale ani jednej sylaby nie poświęca liczebności obu stron.
Inny dowód widzimy w dziwacznym pomyśle, kołatającym się w głowach niektórych pisarzy krytycznych, jakoby pewna wielkość wojsk była najlepsza niby wielkość normalna, a siły stanowiące nadwyżkę miały być rzekomo raczej zawadą niż pożytkiem.
Istnieje wreszcie mnóstwo przykładów, gdzie nie użyto istotnie wszystkich rozporządzalnych sił podczas bitwy lub wojny, ponieważ nie sądzono, aby przewaga liczebna miała to znaczenie, jakie jej przypada z natury rzeczy.
Skoro się naprawdę przejmiemy przeświadczeniem, że za pomocą poważnej przewagi liczebnej możemy wymusić wszystko, co możliwe, to jasne to przeświadczenie wywrze niewątpliwie wpływ i na przygotowania do wojny, aby wystąpić z siłami możliwie jak największymi i albo osiągnąć przewagę samemu, albo przynajmniej zabezpieczyć się przed przewagą nieprzyjacielską. Dotyczy to siły bezwzględnej, za której pomocą ma się prowadzić wojnę.
Wielkość tej siły absolutnej określa rząd i chociaż określenie to jest wstępem do właściwej działalności wojennej, jak również chociaż ono samo stanowi istotną cząstkę tej działalności natury strategicznej, to jednak w większości wypadków wódz, który ma wojska prowadzić do boju, musi ich liczebność uważać za rzecz daną mu z góry, a to z tego względu, że albo nie brał udziału w jej określeniu, albo też warunki uniemożliwiły jej dostateczne zwiększenie.
Tam więc nawet, gdzie niemożliwe było osiągnięcie przewagi absolutnej, pozostaje tylko zręczne zapewnienie sobie przewagi względnej w punkcie decydującym.
145