łem do swoich dzieci: „Ej, mamy tutaj szkołę rabiniczną! Wydawało mi się, że stary rabin uczy podopiecznych, jak śpiewać i robić inne potrzebne rzeczy. Powiedziałem rodzinie, że rabin musi pracować do późna w nocy, gdyż nawet wtedy słyszę muzykę. Dzieci popatrzyły na siebie porozumiewawczo i wyjaśniły, że nie ma tutaj żadnej ra-binicznej szkoły.
Szybko zacząłem podejrzewać, w czym rzecz. Poczułem ulgę, ale zarazem i lęk. [...] Muzyka trwała chyba nieprzerwanie, ale przez większość czasu nie zwracałem na to uwagi, zwłaszcza w godzinach ożywionej szpitalnej rutyny. Kiedy po sześciu dniach opuściłem szpital [...], „rabin” mi towarzyszył. Był teraz pod oknami domu, tam dalej, pod wzgórzem czy może w parowie. Dotrzymał mi towarzystwa także podczas pierwszej po szpitalu podróży samolotowej, kilka tygodni później.
Rangell miał nadzieję, że te muzyczne halucynacje — mógł podejrzewać, iż spowodowane przez anestezję albo morfinę, którą podawano mu po operacji — z czasem znikną, szczególnie że tak właśnie zniknęły inne zakłócenia percepcyjne, „doznawane przez każdego znanego mi pacjenta z by-passem”37.
Po pół roku zaczął się bać, iż halucynacje będą permanentne. Za dnia, kiedy zaprzątnięty był różnymi zajęciami, usuwały się w tło, ale w nocy nie pozwalały mu zasnąć. („Chodziłem jak półpijany z powodu braku snu”).
Doktor Rangell miał też poważne kłopoty ze słuchem. „Od kilku lat miałem głuchotę nerwową, do której zdążyłem przywyknąć. Muzyczne halucynacje są, jak mi się wydaje, związane z przeczulicą słuchową, która idzie w parze z niedosłyszeniem. Wewnętrzne, centralne ścieżki dźwiękowe muszą chyba wzmacniać dźwięki”. Speku-
37 Miał też niejasne wrażenie, że gdy po raz pierwszy wszczepiono mu by--pass, słyszał ten sam „poważny śpiew”, który potem ucichł. „Nie byłem do końca pewien tego wspomnienia, ale przynajmniej dawało mi pewną nadzieję”-
I. >wał, czy czasem owa nadaktywność mózgowych ścieżek dźwiękowych nie ma na początku podstawy w zewnętrznych rytmach wiatru, ruchu ulicznego, pracującego silnika czy też wewnętrznych rytmach oddechu bądź bicia .crca, „ale potem umysł zamienia je na muzykę, którą solni' podporządkowuje, i w ten sposób aktywność bierze gorę nad pasywnością”.
Dostrzegał, że owa wewnętrzna muzyka odzwierciedla jego nastroje i okoliczności. W szpitalu piosenki zrazu były mroczne, elegijne, rabiniczne, niekiedy jednak pojawiały się skoczne i radosne („Oo la la, oo la la” wymieniało się z „oj wej, oj wej, oj wej, wej, wej” — dopiero potem ;ię zorientował, że była to ta sama melodia). Kiedy zbliżał ię powrót do domu, zaczął słyszeć When Jolnnny Comes Marching Home Again, a także „wesolutką” Alouette, gen-l i.lle alouette).
„Kiedy nie pojawia się sama z siebie żadna gotowa piosenka, mózg sam ją tworzy, rytmiczne dźwięki zespalając w melodię często z nonsensownymi słowami, niekiedy ostatnimi, jakie usłyszałem czy przeczytałem”. To, pisał, związane jest z twórczą aktywnością, czynną też w snach.
Korespondowaliśmy z doktorem Rangellem, aż wreszcie w 2003 roku napisał:
Żyję z tym już niemal od ośmiu lat. Muzyka zawsze jest, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, co jednak nie znaczy, że zawsze jestem jej świadom, wtedy bowiem wylądowałbym na oddziale psychiatrycznym. Jest częścią mnie i ilekroć o niej pomyślę — zawsze jest. Czy też: jest zawsze, kiedy mój mózg nie jest zajęty czymś innym.
Bez większego wysiłku potrafię przywoływać konkretne melodie: wystarczy, bym pomyślał o jednym takcie czy o słowie z tekstu, i pojawia się cały utwór. Zupełnie jakbym miał bardzo czuły pilot. Piosenka trwa potem tyle, ile chce „ono” albo na ile ja pozwolę.
To jak radio tylko z włącznikiem.
107