parowu. Płaczące wierzby chyliły się tu gałązkami prawie do ziemi. Czysta krynica świeciła się jak srebro. Pierwsza rzecz filozof położył się na ziemi i napił, czuł bowiem nieznośne pragnienie.
- Dobra woda - powiedział, ocierając usta - można by tu troszkę odpocząć.
- Lepiej dymać dalej, bo może być pogoń.
Słowa powyższe zabrzmiały mu wprost nad uchem. Obejrzał się: przed nim stał Jawtuch.
„Diabelski Jawtuchu - pomyślał rozwścieczony filozof - chwyciłbym cię za nogi i... I ten twój pysk obmierzły, i wszystkie gnaty twoje przeliczyłbym palicą dębową”.
- Na próżno nadłożyłeś szmat drogi - mówił Jawtuch - trzeba ci było iść tak jak ja: wprost, mimo stajni. Szkoda przy tym kaftana. Sukno przednie. Coś płacił za łokieć? No, ale dość. Pospacerowali my i czas do domu.
Drapiąc się w głowę, szedł filozof za Jawtuchem. „Da mi teraz bobu, wiedźma zapowietrzona! - myślał. - Ale cóż to ja, u licha? Czego się boję? Czylim nie Kozak? Odczytałem dwie noce, z pomocą boską wytrwam i trzecią. Przeklęta wiedźma wiele snadź nabroila, że ta siła nieczysta tak obstaje za nią”.
Tak rozmyślając, wkroczył na podwórze setnikowe. Dodawszy sobie w ten sposób otuchy, uprosił Dorosza, który za pośrednictwem klucznika miewał dostęp do piwnicy pańskiej, żeby wyciągnął gąsior siwuchy, i obaj przyjaciele, siadłszy pod stodołą, wytrąbili z pół wiadra, że aż filozof zerwał się na równe nogi i zakrzyknął:
- Grajków! Dawać tu grajków!
I nie doczekawszy się grajków, puścił się w tany na podwórzu, wywijając hopaka. Tańcował aż do połednicy, dopóki wreszcie czeladź, która jak to bywa w takich razach, nie obstąpiła go dokoła, nie splunęła i nie rozeszła się, mówiąc:
- Ależ może człowiek tańcować!
W końcu zwalił się i zasnął na miejscu i dopiero dobry ceber zimnej wody zbudził go do wieczerzy. Przy wieczerzy gadał o tym, co to takiego Kozak, i że Kozak nie powinien się bać niczego na świecie.
- Pora - odezwał się Jawtuch - chodźmy!
„Bodaj ci język kołem stanął, wieprzu plugawy!” - pobłogosławił go w duszy filozof i rzekł, powstając:
- Chodźmy!
W drodze filozof ciągle się rozglądał na strony i zagadywał do swych przewodników. Ale Jawtuch milczał; nawet Dorosz nie był rozmowny. Noc była piekielna. Wilki całym stadem wyły w oddali. Nawet ujadanie psów wydawało się straszne, d Widzi mi się, że to nie wilki wyją: jakby coś innego - bąknął Dorosz.