je nieuchronnie i nie miały innego wyjścia, niż w nim pozostać. Zawołałem na stangreta, gdyż sądziłem, że jedyną naszą szansą jest próba przebicia się przez okrążenie i liczyłem na jego pomoc. Krzyczałem i tłukłem pięściami w bok kolasy z nadzieją, że tym hałasem odpędzę wilki choć z jednej strony, dając mu tym samym możliwość przedostania się do powozu. W jaki sposób nadszedł, tego nie wiem, ale nagle usłyszałem brzmiący rozkazująco głos i kierując wzrok tam, skąd dochodził, ujrzałem stojącego na drodze stangreta. Wyciągnął swe długie ramiona, jakby usuwając na boki wadzącą mu przeszkodę, a wilki cofały się przed nim coraz dalej. Potem ciężka, czarna chmura zasłoniła oblicze księżyca, tak że znów otoczyły nas ciemności.
Kiedy na powrót udało mi się dojrzeć coś w mroku, woźnica wdrapywał się właśnie na kozioł, a wilki gdzieś znikły. Wszystko to było tak dziwne i tak niesamowite, że ogarnął mnie straszliwy lęk, który nie pozwalał mi odezwać się ani poruszyć. Czas zdawał się ciągnąć bez końca, gdy jechaliśmy, teraz w zupełnej już ciemności, gdyż gnające po niebie chmury przesłoniły księżyc. Zmierzaliśmy stale pod górę, nie licząc krótkich, stromych zjazdów. Nagle do mej świadomości dotarło, że woźnica kieruje konie na dziedziniec ogromnego zamku, przypominającego stare ruiny, z którego wysokich, czarnych okien nie padał ani jeden promień światła, a kruszące się blanki odznaczały się poszarpaną linią na de bezchmurnego teraz nieba.
Musiałem zasnąć, gdyż w przeciwnym razie spostrzegłbym przecież, że zbliżamy się do tak dziwnego miejsca. W ciemnościach dziedziniec zamkowy wydawał się spory. Kilka dróg wiodło z niego na zewnątrz przez wielkie, łukowate bramy, przez co zdawał się jeszcze większy, niż był w istocie. Do dziś nie oglądałem go nigdy w świetle dziennym.
Kiedy kolasa stanęła, stangret zeskoczył na ziemię i wyciągnął rękę, by dopomóc mi przy wysiadaniu. Znowu musiałem zwrócić uwagę na ogromną siłę tego człowieka. Jego dłoń przypominała stalowe obcęgi, które łatwo skruszyłyby moją rękę, gdyby tylko przyszła mu na to ochota. Potem wydobył z powozu moje bagaże i postawił je obok mnie na ziemi; stałem przed wielką, starą bramą, wybitą grubymi, żelaznymi ćwiekami i osadzoną w głębokim wykuszu z masywnego kamienia. Nawet w mroku zdołałem dostrzec, że kamień pokrywają płaskorzeźby, które jednak bardzo już ucierpiały wskutek działania czasu i pogody. Kiedy tak stałem, stangret z powrotem wskoczył na kozioł, ściągnął cugle, konie ruszyły i cały zaprzęg znikł w jednej z ciemnych bram.
Stałem w milczeniu tam, gdzie mnie pozostawił, nie wiedząc, co mam dalej począć. Nie było nigdzie śladu kołatki czy dzwonka; przez te groźne mury i ciemne