Dopiero po jakimś czasie uniósł głowę, ściana jeszcze jaśniała, jakiś śpiew przeciągły brzmiał monotonnie, słowa dziwne, ciężkie jak kwiaty spadały cicho, splatając się w modlitewny, uroczysty wieniec płomiennych szeptów:
- „Panie nocy i milczenia”.
- „Bądź z nami” - odbrzmiewały echa.
- „Panie trwożnych i uciśnionych”.
Łkały coraz namiętniej głosy; podniósł się, przytknął twarz do poczerniałej nieco ściany: grota była prawie niewidzialna, noc ją zapełniła, tylko w pośrodku posąg Bafbmeta jaśniał niby skamieniała w biegu błyskawica, a czarne mary stały wciąż pod nim, w kręgi świateł z głębin cieniów rwała się wolno uroczysta, przejmująca psalmodia.
- „Który zbawiasz wyklęte”.
- „Jedyny” - odpowiadały konające echa.
- „Który utulasz pobite przemocą”.
- „Zemsto nieśmiertelna”.
- „Któryś rówien potęgą”.
- „Cieniu bolesny”.
- „Światłości, mściwie zepchnięta w otchłanie”.
- „Mocy spętana!”
- „Mocy litosna!”
- „Mocy święta!”
Zrozumiał naraz tę dziwną litanię, pamiętał ją, to była ta sama melodia, jaką usłyszał wtedy na seansie, to były te same słowa, których nie mógł sobie przypomnieć dotychczas... gdzie on je słyszał i kiedy.
Śpiewy się rozwijały, w stłoczonych i mętnych ciemnościach zaczynało się coś dziać... nie mógł rozróżnić chwiejnych zarysów... mgliste, białawe denie wiodły się korowodem... opływały posąg... snuły się jak drgające światła... a jakiś tień nachylił się nad marami... wyraźnie rozróżniał stąpanie niewidzialnych nóg po ostrym żwirze... szepty jakieś... syczenie płomieni... ruchy niedojrzane!...
Naraz rozlej się przeciągły, żałosny ryk.
- To Bagh! Bagh! - szepnął, spostrzegając zarys pantery rzucającej się na mary... opadła z nich płachta deniów i naga, wysoka postać podnosiła się wolno... Zadrżał do głębi, dałby w tej chwili całe żyde za możność dojrzenia jej twarzy... widział tylko jak przez gęstą mgłę wysmukłe nagie dało, owiane płaszczem rdzawych w oddali włosów, stojące między kolanami Bafometa!
Głos mocny spiżowym dźwiękiem rozległ się donośnie.
- „Czego chcesz?”