lub Down jest człowiek bardzo biedny. Cóż to się znaczy? Pójdźmy zobaczyć tego biedaka. Idziemy, i oto przed nami porządny dom otoczony tamaryndami, drzewem pieprzowym, winogradem, brzoskwiniami; w korallu* przy domu krowa, koń jeden lub dwa; dalej widać stogi kukurydzy, jęczmienia itd. Wreszcie drzwi się otwierają i amerykański biedak wychodzi na nasze spotkanie. Prawda, ma na sobie tylko spodnie, buty i koszulę, ale tu nikt nie chodzi inaczej. - Hallo, gentle-men- mówi gospodarz i zaprasza nas do środka. - Hallo - odpowiadamy i wchodzimy. W domu izb kilka. W jednej dostrzegam, że cała podłoga, według obyczaju amerykańskiego, okryta jest dywanem, stoi stół, krzesła na biegunach i inne jakie takie sprzęty; w następnych statki gospodarskie, łóżko zajmujące pół izby, na którym cała rodzina pomieścić się może: bieda jakoś nie kole w oczy. Czy ten człowiek nie ma co jeść? Ale gdzie tam. Jada trzy razy na dzień mięso i pija przy tym wino, bo to najtańszy tu napitek. Dlaczegóż więc mówicie, że biedny? Bo nie ma ani stu dolarów leżących pieniędzy. Mój Boże, iluż ja znam w Warszawie literatów, adwokatów, doktorów, iluż wreszcie po wsiach obywateli wiejskich, którzy nie mają stu talarów gotówki. Ale u nas nie to nazywa się biedą, a przynajmniej nie to nędzą. Nędza mieszka w suterynach; jada raz na dzień lub dwa; nie widuje mięsa, chyba że przez szybę w wystawach rzeźniczych, nędza u nas kłapie zębami z zimna, puchnie z głodu, żebrze, kradnie, rozbija; pokażcie mi taką nędzę. ■
O, cóż znowu, takiej u nas nie ma. Pan Brown, Harrison lub Down jest biedny, ale nie jest nędzarzem. Biednym jednak słusznie go nazywają, bo nie ma gotówki, a może ma i długi, za które zabiorą mu wszystko.
Owo „wszystko” rozumiane jest także po amerykańsku; dłużnicy nie mogą mu zabrać narzędzi gospodarskich, naczyń domowych, pościeli itp.; nie mogą mu także zabronić, żeby w wigilię licytacji sprzedał krowę, konie, owce, kury i pieniądze schował do kieszeni. W rezultacie więc mogą mu zabrać ziemię i to tylko w takim razie, jeżeli nie ubezpiecza jej prawo tak zwane: homestead10. Przypuśćmy jednak, że mogą mu zabrać ziemię całkowicie, to i cóż? O piętnaście, dwadzieścia lub pięćdziesiąt mil znajdują się całe tysiące akrów oczekujących na kolonistów, kwestia więc tylko w tym, by zabrać rodzinę, udać się tam, wyrąbać las, zbudować dom, ot i gotowe nowe schronienie. Nie potrzebuję dodawać, że dawne długi nie mogą być przeniesione na świeżo założoną hipotekę.
Ale nawet nie zajmując nowej ziemi zbankrutowany farmer ma przed sobą tysiące zajęć do wyboru. Może się nająć jako robotnik czy to w polu, czy w mieście; wszędzie nie on potrzebuje szukać, ale jego szukać będą, przy czym zapłata, jaką mu zaofiarują, wystarczy z pewnością na opędzenie potrzeb jego i jego rodziny.
Zapewne, że stany zachodnie, a między nimi i Kalifornia, w szczególnie szczęśliwych pod tym względem znajdują się warunkach. Na wschodzie bieda może bardziej zbliża się do europejskiej, nigdzie jednak nie dochodzi do tego stopnia, dla tejże samej wiecznie przyczyny, to jest małej liczby ludzi w stosunku do obszarów ziemi.
A teraz, jakże chcecie, żeby człowiek oświecony i stosunkowo rozwinięty, który ma prawa obywatelskie, który czuje się bezpiecznym i równym każdemu innemu, który ma przy tym co jeść, pić i w co się ubrać, porzucał dobrowolnie tę dogodną ze wszech miar pozycję, a wchodził na ciernistą i niepewną jutra drogę występku? Musiałby to być chyba czarny charakter par principe, taki jaki widujemy na deskach teatralnych. Ale takich wszędzie jest niewiele. Nie mówię, że zbrodnie