bie żadnych ludzkich uczuć.
Nic lubiłem rych rozmów. Zwłaszcza kiedy toczyły się przy obiedzie i w gęsty zapach rosołu czy aromatyczny zapach sosu chrzanowego wkradał się huk armat albo saikot pociągu, którym wieziono ludzi na powolną lub natychmiastową śmierć. Nie lubiłem, kiedy kłócili się o takie rzeczy, bo zapominali wredy o mnie i tkwiłem pomiędzy nimi jak zużyta i nikomu już. niepotrzebna rzecz. Ostatecznie wszystkiemu winien był pan Polaskc i jego stół. Tak myślałem, przełykając ziemniaki w mundurkach albo leniwe pierogi. Gdyby nie ren stół, rodzice rozmawialiby ze sobą o filmie z Marilyn Monroe, urodzaju truskawek albo ostatnim wodowaniu w Stoczni Lenina, na które przybył premier Cyrankiewicz. Mogliby zresztą mówić o czymkolwiek innym, lecz stół pana Polaskc upodobnił się z czasem do ćmiącego zęba. Kiedy ból słabł i zdawał się przemijać, rym większa chętka brała ich, żeby dotknąć tego miejsca i wzbudzić pulsującą udrękę na nowo. Czy mogłem coś zrobić? Gdyby chodziło o krzesło, poradziłbym z pewnością. Ale stół - duży i okrągły, z rzeźbionymi nogami, rak bardzo ciężki, z dębowego drewna - stół pana Polaskc z Zaspy wydawał się zbyt masywny, aby go unicestwić bez. niczyjej pomocy. Podejrzewałem, że pan Polaske zostawił go nam specjalnie, jakby wiedział o niewidzialnej granicy między moimi rodzicami. I jakby przypuszczał, że jego mebel, którego nie mógł zabrać cło Nie-