W Polsce znalezienie zabytku jest legalne, jego poszukiwanie już nie
zajmuje się poszukiwaniami na zlecenie archeologów na terenie całego kraju. Cieszy się wśród nich nienaganną opinią. - Byłem pewny, że wyłuskując zabytki na giełdach i przekazując je potem państwu, spełniam swój obywatelski obowiązek. No, a teraz pod moim adresem formułuje się absurdalne, oszczercze zarzuty i ciąga na przesłuchania - podsumowuje Troncik, nie kryjąc rozżalenia.
O tym, czy Troncik trafi za kratki, zdecyduje sąd. Ale już teraz widać, że w środowisku archeologów, które jeszcze do niedawna zgodnym chórem krytykowało detektorystów, coś się zmienia i czasem archeolodzy i poszukiwacze działają ramię w ramię. Np. dzięki temu udało się odkiyć wiele ciekawych rzeczy w osadzie wikingów nad Zalewem Wiślanym.
Marcin Rudnicki, doktorant archeologii z Warszawy, jak sam mówi, reprezentuje opcje pragmatyczno-zdroworozsądkową. - Czy samochody są niebezpieczne dla ludzkości, skoro się rozbijają i zagrażają środowisku? To nie ma znaczenia, bo one były, są i będą. Z poszukiwaczami jest dokładnie tak samo. Czy to się komuś podoba, czy nie, to zjawisko istnieje w skali globalnej - wyjaśnia naukowiec i dodaje, że skoro nie da się poszukiwaniu przeciwdzia
Uwazamrze.pl łać metodami administracyjnymi, a się nie da, to trzeba stworzyć takie warunki, by zjawisko ucywilizować. - Ustawa o ochronie i opiece nad zabytkami jest źle napisana, pełna wad i niekonsekwencji, a jej zapisy są bardzo restrykcyjne. W jej świetle Stadion Narodowy był zabytkiem, a został zniszczony na naszych oczach i żaden archeolog czy konserwator nie pisnął słowa - stwierdza Rudnicki. - Zamierzam złożyć doniesienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, by zwrócić uwagę na absurd, w którym żyjemy. Nie ma bowiem mowy o jakiejkolwiek cezurze czasowej i zabytkiem archeologicznym może być nawet przedmiot powstały wczoraj - irytuje się archeolog.
Na skutek niedoskonałego prawa wielu detektorystów chowa znaleziska do kieszeni albo upłynnia na czarnym rynku, a archeolodzy i numizmatycy co roku tracą ogromną ilość materiałów naukowych. Jak wiele, można się domyślać na podstawie porównania z Wielką Brytanią. Tam obywatel jest zachęcany do tego, by pokazał swe znaleziska, bo wie, że nikt mu ich nie zabierze. A jeśli nawet będzie mu-siałje oddać, to dostanie rekompensatę finansową w wysokości 100 proc. wartości rynkowej przedmiotu.
Z kolei jeżeli zatai znalezisko, popełni przestępstwo. A jeśli pójdzie do pośrednika, to nie dostanie za nie pełnej ceny, bo ten będzie musiał na tobie zarobić. Efekt? Dziesiątki tysięcy wszelakich znalezisk. U nas oficjalnie nikt niczego nie znajduje.
- Jako numizmatycy czy archeolodzy, którzy traktują te znaleziskajako źródło wiedzy i na ich podstawie budują teorie naukowe, jesteśmy pozbawieni wiedzy i działamy w oderwaniu od realiów. Musimy się godzić na tę chorą sytuację i tworzyć fantasmagorie - mówi Rudnicki i dodaje, że można się obrażać na rzeczywistość albo iść śladem Anglików. - Nasze znaleziska pod względem wartości tynkowej, a nie naukowej, bo ta jest ogromna, nie są cenne. Rocznie na ich odkupywanie wystarczyłoby zarezerwować ok. 2-3 min zł. Ogromną część znalezisk stanowią tzw. znaleziska pospolite, które po skatalogowaniu mogłyby być zwracane znalazcom -uważa Rudnicki. - Po co w muzeum milion siekierek krzemiennych?
Inaczej widzi to doktor Brzeziński. - Ustawa
0 zabytkach wtynika z naszej tradycji. My nie mamy takiego poszanowania prawa jak Brytyjczycy. U nas wszystko, co jest w ziemi, to własność Skarbu Państwa i w tej chwili nie widzę potrzeby zmian ustawy. Ja w ogóle jestem przeciwny używaniu detektorów w pracach archeologicznych, to osłabia czujność i przez to można przeoczyć ważne eksponaty - tłumaczy dyrektor PMA.
Postępowi archeolodzy łapią się za głowę. - Wykrywacz w archeologii to jest potęga, narzędzie, które niesie ze sobą ogromne możliwości - przekonuje Rudnicki. - Tymczasem u nas paranoja w stosunku do wykrywaczy jest tak wielka, że część archeologów boi się ich używać, bo jak twierdzą, atmosfera wokół nich jest nieprzychylna. Z narzędzia, które jest przedmiotem składającym się z układów scalonych i metalu, ktoś zrobił przedmiot z duszą, który jest źródłem zła - ironizuje.
Jednak coraz częściej niektóre zespoły archeologów do współpracy przy wykopaliskach zapraszają detektorystów. A ci mają na koncie sukcesy, niejednokrotnie uwydatniające błędy lub zaniechania dyplomowanych kolegów. Koronnym przykładem były wykopaliska prowadzone przy okazji budowy obwodnicy siewierskiej. Archeolodzy nie znaleźli nic.
- Zdziwiło to wojewódzkiego konserwatora zabytków. Z pieniędzy, które zostały na koniec roku, dał nam grant, byśmy to sprawdzili. W wykopach archeologicznych znaleźliśmy setki zabytków. Prace zostały częściowo wstrzymane, konserwator kazał kopać głębiej
1 tam gdzie archeolodzy początkowo twierdzili, że nic nie ma, odnaleziono tzw. Stary Siewierz. Coś, czego szukano bezskutecznie przez ostatnich 30 lat - mówi Wielgus
Wbrew pozorom to nie poprawiło sytuacji poszukiwaczy, którzy często znajdują zabytki w hałdach odrzuconej przez archeologów ziemi. - Kiedy mizerne efekty przyniosły badania na rynku w Krakowie, zapytaliśmy, gdzie została wywieziona ziemia. Usłyszeliśmy, że to informacja tajna - dodaje Wielgus.
Ile śladów przeszłości przepadło na tych hałdach, nie wiadomo. Strach przed detektorami ma wciąż wielkie oczy. ■
s. 95