VII - Teoria względności a problem rzeczywistości 123
my intelektualnej nieciągłości (por. 6, s. 21). Jedyne kontinuum, jakie on zna, i do którego sprowadza on wszystkie inne, to zawsze kontinuum liczb rzeczywistych, które, jak wiadomo, usiłuje ściśle pojęciowo zbudować współczesna analiza [matematyczna] i teoria mnogości, z zasady wyrzekając się wszelkiego odwołania do „naoczności” czasu i przestrzeni. Tak ujęte kontinuum nie jest zatem niczym innym - jak podkreślał z naciskiem zwłaszcza Henri Poincare - jak ogółem indywiduów, które są ujęte w określony porządek i dane w nieskończonej liczbie, a każde z nich jest przeciwstawione innemu jako coś oddzielnego i zewnętrznego. Nie chodzi nam już tutaj o zwyczajowe ujęcie, zgodnie z którym istnieje pomiędzy elementami kontinuum jakiś rodzaj „wewnętrznej więzi”, mocą której są one połączone w całość, tak by na przykład punkt nie poprzedzał linii, ale linia punkt. „Ze słynnej formuły, że kontinuum jest jednością różnorodności - wnioskuje zatem Poincare - pozostaje tylko różnorodność, jedność znika. Niemniej jednak analitycy mają rację, kiedy definiują ciągłość w sposób im właściwy, bowiem we wszystkich swych wnioskach, o ile stawiają przed nimi wymóg ścisłości, mają do czynienia tylko z pojęciem ciągłości. Ale ta okoliczność wystarcza by uczulić nas na fakt, że prawdziwe matematyczne kontinuum jest czymś całkowicie innym od kontinuum fizyka czy metafizyka” (72, s. 30). O ile sama fizyka jest nauką obiektywizującą posługującą się pojęciowymi narzędziami matematyki, fizyczne kontinuum jest przez nią ujmowane jako powiązane i ściśle przyporządkowane matematycznemu kontinuum czystych liczb. Jednak „metafizyczne” kontinuum czystych i źródłowo „subiektywnych” form doznawania nie może być rozumiane w ten sposób, bowiem właśnie kierunek badania matematycznego jest tego rodzaju, że zamiast prowadzić do tej formy, stale się od niej oddala. Krytyczna teoria poznania, która nie wybiera spośród różnych rodzajów poznania, lecz jedynie ustala, czym każda z nich Jest” i co znaczy, nie może dokonywać normatywnych rozstrzygnięć co do przeciwstawnych aspektów, w jakich jawi się tutaj kontinuum, lecz jej zadanie polega na określeniu obu wraz z ich wzajemnym odniesieniem z największą możliwą jasnością i wyraźnością. Tylko przez tego rodzaju ograniczenie można osiągnąć, z jednej strony, cel fenomenologicznej analizy świadomości przestrzeni i czasu, a z drugiej strony, cel ścisłego ugruntowania analizy matematycznej i jej pojęć przestrzeni i czasu. „Wobec zarzutu - jak podsumowuje swoje rozważania na temat kontinuum jeden ze współczesnych autorów - że w naoczności kontinuum nie zawierają się żadne logiczne zasady, które my musimy przypisywać ścisłym definicjom pojęcia liczby rzeczywistej, musimy uznać fakt, że to, co można znaleźć w naocznym kontinuum i w święcie pojęć matematycznych jest tak sobie obce, że sam wymóg ich zgodności musi zostać odrzucony jako absurd. Zamiast tego, abstrakcyjny schemat, jaki oferuje nam matematyka, jest przydatny w umożliwianiu nauki ścisłej tego rodzaju pola przedmiotowego, w którym kontinua grają rolę. Właściwy czasowy czy przestrzenny punkt nie leży w danej (fenomenalnej) czaso-wości czy rozciągłości jako ostateczny niepodzielny element, lecz dopiero poprzez to, co dane rozum może uchwycić idee i skrystalizować je w pełną określoność tylko w powiązaniu z czysto formalnym arytmetycznym i analitycznym pojęciem liczby rzeczywistej”1.
Kiedy uprzytomnimy sobie taki stan rzeczy, wówczas wnioski do których zmierza teoria względności w swych określeniach czterowymia-rowowego kontinuum czasoprzestrzennego przestanie się jawić jako paradoks, bowiem okazuje się, że są one jedynie ostateczną konsekwencją i opracowaniem podstawowej metodycznej myśli, na której spoczywa analiza matematyczna w ogóle. Jednakże pytanie o to, która z form czasu i przestrzeni, psychologiczna czy fizyczna, czas i przestrzeń bezpośredniego przeżycia, czy zapośredniczonego pojmowania i poznania, wyraża i niesie z sobą prawdziwą rzeczywistość, jest dla nas z gruntu pozbawione jakiegokolwiek sensu. W kompleksie, który nazywamy naszym „światem”, który nazywamy bytem naszego ja i bytem rzeczy obie występują jako momenty równie nieuniknione i konieczne. Nie możemy faworyzować żadnego z nich, ani żadnego eliminować, ale możemy każdemu z nich wyznaczyć przynależne m i e j s c e w całości. Jeżeli fizyk, którego zadaniem jest obiektywizacja, głosi wyższość „obiektywnej” przestrzeni i czasu nad „subiektywną” przestrzenią i czasem; jeżeli psycholog i metafizyk nakierowany na całość i bezpośredniość przeżycia wyciągnie przeciwny wniosek; wówczas oba sądy wyrażają zaledwie fałszywą „ab-solutyzację” normy poznawczej, którą każdy z nich określa i mierzy „rzeczywistość”. To, w jakim kierunku przebiega ta „absolutyzacja” i czy jest nakierowana na „zewnątrz” czy do „wewnątrz” jest z czysto teorio-poznawczego punktu widzenia obojętne. Dla Newtona było pewne, że absolutny i matematyczny czas, który ze swej istoty płynie jednostajnie, był czasem „prawdziwym”, którego tylko bardziej lub mniej doskonałą kopię może dać nam jakakolwiek empirycznie dane określenie czasowe.
Weyl, 84, s. 83, 71.