232 Część II
jest zachorować na nią”, gdyż bez rozpaczy niepodobna się poczuć wiecznym duchem i osobowością103. Być może wszystko, co budziło rozpacz, wywarło silne piętno na mnie samej. Wątpię tylko, by owe przeżycia wznosiły zawsze ku dobremu, ku uduchowieniu i Bogu. Rozpacz niejedno ma imię i rozmaite konsekwencje moralne. Pomijam w tej chwili te kwestie. Istotne jest tylko twierdzenie, że tam, w tej części archiwum pamięci kryją się momenty najważniejsze, niby milowe slupy wyznaczające bieg drogi w poszukiwaniu siebie. Dzięki nim widzimy także, że droga ta nie była prosta.
Nieuporządkowane archiwum a także cymelia wskazują, jak mi trudno było szukać własnej tożsamości, jak wiele przeżywałam konfliktów i napięć, ile razy zawracałam, zbaczałam, upadałam. Dlatego pewnie chronię te najcenniejsze przeżycia przed niedyskrecją innych, gotowa przywdziać różne maski i tym samym skazując się na rozszczepienie między przeżyciami a ich zewnętrzną ekspresją. Nie jest to bynajmniej rozszczepienie chorobliwe, jak chcą psychiatrzy, lecz naturalny sposób obrony własnych intymnych skarbów104.
Wszystkim wspomnieniom nadaje koloryt język. Zapewne tu historia własna najbliższa jest opowiadaniu i jego literackiej formie. By oddać prawdę tego, co było, trzeba tę historię ubrać w odpowiednie słowa, obrazujące tamten nastrój, tamtą odległą już dziś atmosferę. Same słowa powinny wskazywać na datę, tę datę, której znaczenie tak silnie podkreślał Bergson. Są jednak wspomnienia, które nie dają się w ogóle ująć w słowa. Włączenie ich w opowiadanie jest gwałtem dokonywanym na nich, podporządkowaniem czemuś obcemu, temu, co płynie ze świata, z wymogów uobecnienia i zachowania obecności w zobiektywizowanej formie, jaką jedynie język dać może. Sprawozdawcze przedstawienie wydarzeń, zobiektywizowane, schematyczne, na wzór urzędowego curriculum vitaet całą ich prawdę gubi, zniekształca. Nieraz, gdy ktoś inny o mym życiu opowiada, wiem, że nie mówi tak,
103 S. Kierkegaard, Bojaźń i drżenie. Choroba na śmierć, przeł. J. Iwaszkiewicz, Warszawa 1969, s. 162-163.
104 Por. tu np. uwagi A. Kępińskiego na temat schizofrenii, A. Kępiński, Schizofrenia, Warszawa 1992, s. 198.
jak było, na skutek samej konstrukcji wypowiedzi. Może to być relacja zbyt sucha, może, przeciwnie, zbyt poetycka, co razi, bo odbiera wydarzeniom ich rzeczywistą śmieszność, powagę lub grozę. Moje wspomnienia spontanicznie dobierają słowa, swój własny język, zawsze emocjonalny, gdyż ma na celu oddania prawdy nie faktów, lecz przeżyć. Język musi współgrać z nimi, musi mi zwrócić mnie samego, by to Ja, którym, jak to pisze genialnie Proust, „byłem wówczas i które znikło na tak długo, było znów blisko mnie” 1()5. Jest to język intymnych wspomnień, rzadko jednak osiągalny i znajdujący adekwatne odbicie w wydawanych drukiem pamiętnikach, a często podlegający zmianie, gdy go sama używam, patrząc na przeszłość przez pryzmat aktualnej chwili. I te różnice budzą we mnie zwątpienie. Może bowiem patrząc w przeszłość i szukając dla jej oddania odpowiednich słów, ulegam iluzji, tworzę jakiś mit tego, co było, co jakoś mi było drogie czy nienawistne, co wyolbrzymiam, zmieniam, tracąc wyczucie proporcji przez oddalenie, niejasność wspomnienia. Język może być więc także przyczyną dwuznaczności pamięci, narusza jej prawdę, a jednocześnie utrwalić pozwala. Ta dwuznaczność wzmaga się wówczas, gdy próbuję całości wspomnień nadawać sens, a więc z zawartości archiwum stworzyć historię własną.
Mam zawsze jakąś historię, która daje się opowiedzieć, i której jestem bohaterem. Historia ma pewne szczególne właściwości, które mogą się stać źródłem konfliktu i burzyć budowaną sobość. Różne są ich przyczyny. Po pierwsze, początek historii nie zbiega się z początkiem mego życia, tego bowiem nie pamiętam, to inni byli jego świadkami, od innych czerpię wiadomości. Moja własna historia zaczyna się tam, gdzie sięga moja pamięć, choć, co możliwe, owe pierwsze dni czy lata mogły zaważyć na całym jej biegu. Jest to więc historia ułomna z samej istoty pamięci, niepewna i natychmiast poddająca się manipulacjom. Nic nie wiem zresztą,
105 M. Proust, Sodomą i Gomora, przeł. T. Żeleński-Boy, Warszawa 1958, s. 189. Przypominam tu o fragmencie, w którym bohater wspomina nie żyjącą już babkę i szuka odpowiedniego języka, by stopić się z drogimi mu minutami przeszłości, podczas gdy słowa i myśli niewdzięcznego i samolubnego młodego człowieka nie dawały się do nich pfzybliżyć.