wskazywały na zdały jak nowe.
W szafie wisiały garnitury, które
wzrost ich właściciela. Wszystkie wyg
W kuchni Jennings i Scalzo pili kawę.
— Mógłby pan napić się filiżankę, sir — powiedział
Scalzo — jest lepsza od tej, jaką pijamy u nas.
„Woda z kranu jest lepsza od kawy podawanej w 23 obwodzie", pomyślał Grover, otwierając drzwi do sypialni Jenningsa. W szafie wisiało kilka nowych garniturów i kilka mocno podniszczonych. Grover wśzcdł do kuchni.
— Jednego nie mogę zrozumieć, panie Jennings. Kiedy przyniósł pan do nas damskie torebki, musiał pan orientować się, że należą one do mordercy. Dlaczego więc zdradził pan swego najlepszego przyjaciela?
— Powiedziałem panu przecież, że mnie uderzył. Teraz jednak jest mi nieprzyjemnie, że poszedłem do panów.
— Nie, nie, to było bardzo słuszne. Czy jednak nie przekręcił pan nieco całej historii? Czy to przypadkiem nie Hopkins znalazł torebki w pańskim pokoju? I odszedł, ponieważ nie chciał mieszkać razem z mordercą?
— To jest śmieszne...
— Naprawdę, panie Jennings? Czy przypadkiem nic
chciał pan opowiedzieć nam w komisariacie całkiem innej historii?
Jennings bawił się filiżanką po kawie. Grover zobaczył łzy w jego oczach. Wypił kilka łyków kawy i zapytał:
— Czy moja kawa jest rzeczywiście lepsza od tej, którą podają panom?
*
Grover rozmawiał z reporterami. Jennings siedział już w celi. Reporterzy odeszli i wtedy Scałzo zapytał:
— Sir, jednej rzeczy nie rozumiem. Pan stwierdził, że nie doszło w ogóle do żadnej kłótni i że Arnold w ogóle nie uciekł..
— Niezupełnie tak, młody kolego. Było tak, jak on to
opisał, ale postać Arnolda Hopkinsa powstała jedynie w
umyśle Jenningsa. W umyśle psychopaty. On tego Hopkinsa wymyśla, aby zwalić na niego morderstwa, które
-,m popełnił. Urządził pokój Hopkinsa, zapomniał jedynie. że człowiek nie może mieć w szafie tylko samych nowych, zupełnie nie używanych garniturów. W kilku przecież musiał chodzić. I to go zgubiło. Teraz niech się o
niego troszczą psychiatrzy. A nasza kawa smakuje rzeczywiście jak woda z kranu.
BACA I BURDEL
Pewnego czwartku turysta spotka] znajomego bacę, który schodził z gór ścieżką, trzymając w ręku książeczkę do nafborżeńsiwa.
— A gdzie to idziecie, baco?
— Do burdelu?
— A po co wam książeczka do nabożeństwa?
— Jak będzie piknie, to i do niedzieli zostanę!
OJCIEC
Wilkowi urodził się syn. Dumny ojciec kołysze wilczątko i przemawia do niego z czułością:
— Jakiś ty piękny. A jaJd do mnie podobny. Ten sam nosek, te same łapki, oczy, uszy... Uszy? Uszy! Poczekaj zającu, ja ci pokażę?.'.'
— 37 —