208 Tadeusz Lubckij
KJuct do wszystkich tych zagadek również ukryty jest w tekście fi|. mu. Trzeciemu pojawieniu się motywu lecącego Żyda (w sumie bowiem pojawia się on w filmie czterokrotnie, wliczając w to ramę) towarzyszy komentarz bohatera, zaczynający się od słów: „Nie wiem dlaczego zapamiętałem po raz pierwszy w życiu takie właśnie zapamiętanie Żyda unoszonego przez diabły za grzechy w straszną nicość. Może to dlatego, że rosłem wśród ludzi różnych wierzeń, odmiennych języków, przeciwstawnych rodzajów myślenia...”. Każdy, kto zetknął się z religią źy. j dowską, wie, że obraz taki musi się łączyć z Sądnym Dniem. Opublikowany scenariusz filmu dopowiada tę sugestię, informując, że to w Sądny Dzień diabły porwały za grzechy owego „szamoczącego się między niebem a ziemią” Żyda9. Motyw ten pojawia się zresztą w filmie i przy innej okazji. Kiedy podczas ceremonii żydowskiego pogrzebu, Andrzej chce się przypomnieć synowi zmarłego, Szlomic, mówi do niego: „Musisz mnie pamiętać. Razem z tobą balem się wtedy, Sądnego Dnia".
To Sądny Dzień wyznacza zatem ramę filmu. A Sądny Dzień to żydowski odpowiednik chrześcijańskiego Sądu Ostatecznego10 - moment, kiedy człowiek staje ze swymi grzechami przed sądem Bożym i kiedy rozstrzyga się los jego duszy. Zbigniew Benedyktowicz zwrócił już uwagę, że w strukturę Jak daleko stąd, jak blisko „wpisany jest obraz Sądu Ostatecznego”11, nie zajmował się jednak konsekwencjami tego obrazu dla znaczeń filmu. Tymczasem są one zasadnicze. Utwór wyznacza bowiem drogę od lęku przed potępieniem do nadziei na zbawienie. Tb na rozważeniu szans na zbawienie opiera się wysiłek świadomości bohatera. Tbmu celowi podporządkowany leż jest dialogowy charakter jego wyznania.
Ale właściwe podłoże struktury dramaturgicznej filmu Tadeusza Konwickiego stanowi inny jeszcze rytuał, następujący w żydowskim kalendarzu bezpośrednio po Sądnym Dniu. Chodzi o Jom Kippur, czyli Dzień Pojednania — .„szczytowy punkt czasu pokuty i oczekiwania Bożego przebaczenia”. To w ten dzień człowiek otrzymuje szansę zmazania grzechów. Aby to się dokonało — muszą mu przebaczyć ci wszyscy, którzy doznali od niego jakiejkolwiek krzywdy. Toteż przed Jom Kippur każdy
? T. Konwicki, Ostatni dzień lata. Scenariusze filmowe, Warszawa 1973, s. 250.
1,1 Por. W. Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury, Warszawa 1985, s. 1W3.
11 Z. Hencdyfctowicz, Przestrzenie pamięci, [w:] Film i kontekst, studia pod red- 0 Patocwskiej i Z. Bcnedyklowiczs, Wrocław 1988, s. 192.
Żyd stara się uzyskać przebaczenie od swoich bliźnich. Zazwyczaj podchodzi do tego, którego skrzywdził i próbuje się z nim pojednać. Do głównych części liturgii Jom Kippur należą też wspomnienia o zmarłych; najdłuższe modlitwy służą uczczeniu pamięci zmarłych rodziców. Jest to najbardziej spektakularne ze Świąt żydowskich, zarazem sprawiające największe wrażenie; strach połączony z postem, uroczyste stroje, pieśni i modlitwy — „wszystko to tworzy atmosferę olśnienia i oczyszczenia” ,2.
Wygląda na to, że Jak daleko stąd, jak blisko to filmowy odpowiednik Jom Kippur, zarówno w zewnętrznym, czysto konstrukcyjnym, jak i w głębokim, duchowym sensie. Stwierdzenie to trzeba oczywiście traktować jako interpretacyjną metaforę; autor filmu rósł przecież „wśród ludzi różnych wierzeń” i nawet zebrane w filmie motywy świątecznych rytuałów układają się w wielokształtną mozaikę: od prawosławnego ślubu po komunistyczny pierwszomajowy pochód. Myślę jednak, że nie przypadkiem i rama filmu, i cała jego, tworząca „atmosferę olśnienia i oczyszczenia” konstrukcja, prowadzi w stronę Jom Kippur. Jak daleko stąd, jak blisko to święto pojednania.
Wynika stąd przede wszystkim, że właściwy cel owego — pozornie 86-minutowego, a w istocie momentalnego — filmu, który bohater obmyśla na chwilę swojej śmierci, nie jest estetyczny, a metafizyczny. Wszak stawką jest zbawienie. Thk jak pobożny Żyd starał się uzyskać przebaczenie od każdego, kogo skrzywdził, tak bohater filmu Konwickiego próbuje naprawić wszystkie swoje nie spełnione i nie zrealizowane związki z ludźmi. Pragnie dotrzeć nawet do tych, wobec których nie może czuć się winny, a co najwyżej — współwinny grzechu zaniechania czy też niezapobieżenia, jak to ma miejsce w kontakcie ze szkolnym kolegą Szlomą, którego chce ocalić przed nadciągającym holocaustem. Z ojcem próbuje odbyć w wyobraźni te zasadnicze rozmowy, których — zbyt wcześnie osierocony — nie mógł przeprowadzić w życiu. Matce pragnie wytłumaczyć się z odejścia od katolicyzmu. Z żoną, z którą w rzeczywistości się rozstał, odbywa raz jeszcze inicjacyjny stosunek, by ocalić z ich związku to jedno, co możliwe jest do ocalenia. Partyzanckiej łączniczce, w której się kochał, a która prawdopodobnie zginęła za kręgiem polarnym, przynajmniej w wyobraźni wyznaje miłość, czego w swojej
U Por. A. Untcrman, Żydzi. Wiara i życie, tłum. Janusz Zabierowski, Łódź 1989, wl. na s. 210-218.