Byłam złakniona Nishio-san, mojej siostry i mojej matki; czułam potrzebę, by mnie obejmowały, tuliły, byłam złakniona ich oczu wpatrzonych we mnie.
Byłam złakniona spojrzeń mojego ojca, ale nie jego ramion. Więź, która nas łączyła, miała charakter umysłowy.
Nie byłam złakniona brata, tak samo jak nie byłam złakniona innych dzieci. Nic przeciwko nim nie miałam, ale nie wzbudzały we mnie żadnych apetytów.
Mój głód istot ludzkich był więc zaspokojony; trzy czarodziejki mojego panteonu nie odmawiały mi swojej miłości, ojciec nie odmawiał mi spojrzeń, a resztę ludzkości miałam w nosie.
Błaganiem i pochlebstwem mogłam wycyganić od Nishio-san cukierki, małe czekoladowe parasolki, a niekiedy nawet, cud nad cudy, umeshu: alkohol był sublimacją cukru, dowodem na jego boskość, apogeum jego istnienia.
Ten śliwkowy syrop uderzał do głowy; nie było nic smaczniejszego na świecie.
Nishio-san nieczęsto raczyła częstować mnie umeshu.
- To nie dla dzieci.
- A dlaczego?
- Bo można się upić. Umeshu jest dla dorosłych.
Dziwne rozumowanie. Znałam stan upojenia; przepadałam
za nim. Niby czemu rezerwować go wyłącznie dla dorosłych?
Zakazy nigdy nie były wielką przeszkodą; wystarczało je ominąć. Zapałałam do alkoholu taką samą skrywaną namiętnością jak do cukru.
Zawodem moich rodziców było światowe życie. W naszym domu odbywały się niezliczone koktajle. Nie wymagano mojej obecności, ale jeśli tylko miałam ochotę, wolno mi się było na nich pojawić. Mówiłam: „Patrick to ja”. Ludzie zachwycali się, a potem dawali mi spokój. Uczyniwszy zadość formalnościom, udawałam się do baru.
Nikt nie widział, jak sięgałam po rozstawione wszędzie napełnione do połowy kieliszki szampana. Złociste wino /. bąbelkami stawało się od razu moim najlepszym przyjacielem: te musujące hausty, ten szybki i lekki sposób upijania się były czymś idealnym. Życie stawało się piękne: goście wychodzili, szampan zostawał. Wlewałam w siebie kolejne kieliszki.
Rozkosznie pijana szłam pokręcić się w ogrodzie. Nie tyle ja wirowałam, ile niebo. Ruch obrotowy wszechświata był lak wyraźny i tak wyczuwalny, że krzyczałam w ekstazie.
Do yochien przychodziłam czasami skacowana. Maluch belgijski maszerował nie tak równo, jak inne dzieci i w dziwnym tempie. Władze poddały mnie testowi, który wykazał, że cierpię na arytmię, co zamyka przede mną drogę do niektórych wspaniałych karier. Nikomu nie przyszło do głowy, że przyczyną mojej ułomności może być alkoholizm.
W żadnym wypadku nie zamierzając gloryfikować dziecięcego alkoholizmu, muszę jednak zaznaczyć, że nigdy nie miałam z jego powodu żadnych problemów. Moje dzieciństwo pozostawało w wielkiej zgodzie z moimi pasjami. Nie byłam małostkowa, moje wątłe ciało przywykło do trudów łaknienia wszystkiego.