Świątobliwość mojej matki nie miała sobie równych; nie była to już żarliwość, lecz żarłoczność — żarłoczność postu, modlitwy i dobrych uczynków. O oznaczonej godzinie stawialiśmy się, ja, lokaj, kucharz, pokojówka i stróż, w czerni kirem wybitej kapliczki. Po odprawieniu modłów rozpoczynała się nauka. — Grzech! Ohyda! — mawiała matka z mocą, a podbródek jej kołysał się i trząsł, jak żółtko w jajku. Czy może nie odzywam się z szacunkiem, jaki winienem drogim cieniom? Życie to nauczyło mnie tego języka, języka tajemnicy... ale nie wyprzedzajmy wypadków.
Niekiedy matka wzywała mnie, kucharza, lokaja, stróża i pokojówkę o niezwykłej porze. — Módl się, biedne dziecko, za duszę tego potwora — twego ojca, módłcie się i wy za duszę diabłu zaprzedanego pana! Nieraz do czwartej i piątej rano śpiewaliśmy litanie za jej przewodem, póki nie otworzyły się drzwi i nie ukazał się ojciec we fraku, lub smokingu, a wyraz najwyższego niesmaku odmalowywał się na jego twarzy. — Na kolana! — wykrzykiwała matka, podchodząc doń rozkołysana i falująca, z palcem wyciągniętym ku wizerunkowi Chrystusa. — Jazda, spać, do łóżek! — rozkazywał lokajom z wiel-kopańska ojciec. — To moja służba! — odpowiadała matka i ojciec wychodził prędko, odprowadzany błagalnym naszym zawodzeniem przed ołtarzem.
Pi
L*
Co znaczyło to i dlaczego matka mawiała —- „brudne jego postępki”, dlaczego brzydziła się postępkami ojca, jeśli znów ojciec brzydził się matką? Niewinny umysł dziecięcy gubił się w tych tajnikach. — Rozpustnik — mawiała matka. — Pamiętajcie mi — nie tolerować! Kto na widok grzechu nie krzyczy ze wstrętu, ten niech kamień młyński przywiąże sobie do szyi. Nie można dość brzydzić się, pogardzać i nienawidzić. Przysiągł, a teraz się brzydzi! Przysiągł się nie brzydzić! Ogień piekielny! On się mną brzydzi, ale ja nim — też się brzydzę! Nadejdzie dzień Sądu! Na tamtym święcie zobaczymy, kto z nas lepszy. Nos! — Duch! Duch nie ma nosa, ani łysiny, a gorąca wiara otwiera wrota przyszłych rajskich rozkoszy. Nadejdzie czas, że ojciec twój, wijąc się w mękach, /# błagać będzie mnie, siedzącą po prawicy Jehowy, a raczej,
chciałam powiedzieć. Pana Boga, bym zwilżony palec dala mu do polizania. Zobaczymy, czy będzie się brzydzili — Ojciec zresztą też był pobożny I regularnie chodził do kościoła, lecz nigdy — do naszej domowej kapliczki. Nieraz, doskonale wytworny, mawiał z tym swoim arystotaatycznym zmrużeniem oczu: — Wierz mi, moja droga, to nietakt z twej strony i kiedy cię widzę przed ołtarzem z twoim nosem i uszyma, z twymi wargami — jestem pewny, że i Chrystus czuje się nieswojo. Nie zaprzeczam ci naturalnie prawa do pobożności — doda wal — owszem, z punktu widzenia religijnego, piękna to rzecz — ncofitka, a jednak trudno i^łarmo. Natura przebłagać się nie da i przypomnij sobie francuskie przysłowie: „Dieu pardortnera, les hotnmes oublieront, nuas U mm rester a".
A ja wzrastałem. Czasem ojciec brał mnie na kolana i z niepokojem, długo badał moje oblicze. — Nos, jak dotąd — mój — słyszałem, jak szeptał. — Chwała Bogu! Ale tu w oczach... i w uszach... biedne dziecię! — i szlachetne jego rysy ściągały się bólem. — Okropnie cierpieć będzie, gdy dojdzie do świadomości, me zdziwiłbym się, gdyby dokonało się w nim wówczas coś w rodzaju wewnętrznego pogromu. —
0 jakiej mówił świadomości i o jakim pogromie? I'w ogóle — jakiej maści winien być szczur, zrodzony z czarnego samca
1 białej samicy? Czy plamisty? Czy też może, gdy przeciwne sobie barwy są ściśle jednakowej siły — wynika z tego skojarzenia szczur bez barwy, bez koloru... ale znów widzę, że niecierpliwymi dygresjami wyprzedzam wypadki.
2
W szkole byłem pilny i przykładny, a jednak nie cieszyłem się powszechną sympatią. Pamiętam, pierwszy raz — stanąłem przed dyrektorem, chętny, gorliwy, pełen dobrych postanowień, z tą skwapiiwością, jaka zawsze cechowała moją naturę, a dyrektor wziął mnie łaskawie pod brodę. Sądziłem, że im lepiej będę się sprawował, tym bardziej zasłużę na względy nauczycieli i towarzyszy. Me dobre chęci rozbijały się jednak 19