206 lat runi (ilnwirk
wojną - lo miara drogi, jaką człowiek przebył od swe| kondycji początkowej, a zarazem cena łez i krwi, płacona za wszelkiego rodzaju osiągnięcia, które uznaliśmy za nasze powołanie.
Jak powiedział poeta, człowiek od niedawna umie ,,z ogniska mocy krzesać straszna iskrę”. Dzięki tej iskrze dwa mocarstwa, z których każde dominuje nad jednym kontynentem, uzyskały ii roń na miarę swej potęgi. Czy opanowanie energii atomowej, idące w parze z podziałem świata między dwa kolosy, wystarczy, by całkowicie przeobrazić charakter i warunki konfliktów, tak by porówna nie wojny ze świętem utraciło wszelki sens? Nic podobnego. Nie da się uniknąć, by nadmiar sił, jaki przypadł człowiekowi w udziale, nie pociągnął za sobą, jak dawniej, niebezpieczeństwa na skalę tychże sił. Niebezpieczeństwo to zdaje się zagrażać samemu istnieniu gatunków i z tego tytułu jeszcze bardziej nadaje się na przedmiot sakralnych uniesień. Perspektywa tego rodzaju totalnego święta, które porwałoby w swój obłędny taniec ludność całej prawie planety i doprowadziło do zagłady ogromnej większości uczestników, stanowi fakt realny, przerażający, obezwładniający i tym samym - oszałamiający.
Rzeczywistość sięga mitu: nabiera jego kosmicznych Wymiarów, mogłaby, jak się zdaje, dopełnić jego wyroków. Wydaje się. że dziś mit powszechnej zagłady, podobnie jak mit Zmierzchu Bogów, wyszedł poza sferę fantazji.
A święto było właśnie kształtem fantazji, grą, tańcem, zabawą. Święto naśladowało zniszczenie świata, by zapewnić jego okresowe odrodzenie. Zużyć wszystko tak, by każdy aż się słaniał z nadmiaru - to był znak mocy, rękojmia obfitości i długich Jat życia. Nic tak by to wyglądało w chwili, gdyby energia wyzwolona w straszliwym paroksyzmie, niewspółmiernym do względnej kruchości życia - ostatecznie zachwiała równowagą na rzecz zagłady. Ten nadmiar powagi w święcie zadałby śmiertelny cios nie tylko ludziom, ale chyba i jemu samemu. A przecież w gruncie rzeczy był] fam co kres ewolucji, która ten wybuch sił witalnych przeobrapjff|||j(,^j[pg)\;.