19
DZIWY BLACK RIYER
Następnego dnia, tak samo przed świtem, wybrałem się z Griffithsem na Broad Water. Ale nic nie złapałem, ani rano, ani wieczorem, aż wreszcie rano trzeciego dnia powiedziałem zniecierpliwiony:
— Słuchajcie, Griffiths, pewien jestem, że na Broad Water roi się od tarponów, ale nie chcą brać. Przenieśmy się do ujścia.
O sto jardów od miejsca, gdzie Black River wpada do morza, utworzyła się zczasem kosa piaszczysta. Woda tu jest tylko na cztery do pięciu stóp głęboka, ale całe dno kanału spławnego zalegają kloce błękitnego drzewa 1). Black River jest na całej wyspie jednym z najważniejszych punktów eksportowych tego drzewa, a ponieważ od dziesiątków lat pewna część transportowanych kloców wpadała do wody przy ładowaniu skunerów i tonęła (kampesz na wodzie się nie trzyma), rzeka pełna jest kłód i korzeni. W tern to miejscu przy samej kosie piaszczystej zakotwiczyliśmy nasze czółenko, wyrzucając za burtę uwiązany na linie kamień.
Zasadziwszy na przynętę brzanę morską, zarzuciłem wędkę. W ciągu godziny trzy razy ryba mi brała, ale za każdym razem wyciągałem tylko hak z obgryzioną przynętą. Nastąpiła dłuższa pauza — i nagle, bez wszelkich znaków ostrzegawczych olbrzymia srebrzysta masa skoczyła w górę o 30 jardów za czółnem.
— Wielki Boże! Griffiths, co--
Nie skończyłem. Ze zgrzytem linka zaczęła wybiegać z rolki jard po jardzie. Mechanicznie chwyciłem za wędzisko i z emocji nie byłem w stanie wędki poderwać, choć, jak się potem okazało, było to niepotrzebne. Griffiths również trząsł się i na moje histeryczne krzyki, by podniósł kamień, o mało co nie wypadł z łódki.
Wielkiemi palcami obu rąk naciskałem korbkę hamulca, ile się dało, a pomimo to tarcie wybiegającej linki było takie, że paliła przez skórę.
Inaczej kampesz.