494
W. Bogusławski) twarz szlachetna i męzka, głos donośny, a nadewszystko nieprzymuszona w polskim ubiorze powaga, przedziwnie dawnych pradziadów naszych przypominała rubaszność.11
Kiedy na drodze komiki zyskał świetne powodzenie, wystąpił, czując w sobie powołanie w trudniejszych, bo w traicznych rolach.
— „Eugenija (słowa W. Bogusławskiego), przekonała publiczność, że nie próżnóm było to jego o sobie mniemanie. Rolę Barona Harlej oddał on z taką prawdą, powagą i mocą, że wprawił w podziwienie patrzących, którzy w nim komicznego tylko aktora widzieć przyzwyczajeni, ani mogli się spodziewać, aby onę, z tak odmiennym całej postaci i twarzy układem i tak przyzwoitą traicznój sztuce godnością, wystawić zdołał. Scena, w której on sprawiedliwości króla na ukaranie uwodziciela swej córki błagać przedsiębiorąc: „Pójdę (mówi) do króla, tak jest, pójdę, padnę mu do nóg—nie wzgardzi mną. Wszakże i on jest ojcem!11 dawała w nim widzieć ową szlachetną śmiałość szlachetnego człowieka; któremu przemoc dumnego arystokraty, żadnej nie sprawiała obawy. Ale nieporównanie mocniej jeszcze poruszał serca naówczas, kiedy na wiadomość o tajemnem zamęźciu córki, gwałtownym gniewem uniesiony, przechodził nagle w uczucie ojcowskiój dobroci, widząc Eugeniją u nóg swoich, wzywającą błogosławieństwa jego dla niewinnej istoty, której wkrótce matką być miała: „Co? prawdaż to jest, Eugenijo? no, no, kiedy tak... przystaję na wszystko.11 Te słowa wymawiał Truskulawski z tak mocnem wzruszeniem, że w oczach jego widać było łzy, w niknącym głosie, malowało się przebaczenie wszelkiój urazy. Niemniej doskonale i inne uczucia umiał wyobrażać w tej sztuce. Okropne gniewu uniesienia w chwili przekleństwa rzuconego na córkę, odwagę z jaką wyzywa zwodziciela onój; pogardę wyniosłości dumnego; uczciwość z jaką odwraca podstępne na jego życie zamachy, a na-koniec szlachetne przebaczenie winy żałującemu swych błędów, potwierdzone owemi wiecznej zgody słowami: „Daję ci ją“, a które publiczność tysiącznemi zawsze okrywała oklaskami. Z nie-mńiejszą pochwałą wystawił wkrótce potem Truskulawski rolę Zarwisa w trajedyi Bawerlej, którą chociaż mniej ważną, potrafił uczynić godną pochlebnego przyjęcia, przez doskonałe przedstawienie zgrzybiałego w usługach domownika, który wszystko co posiada, ofiaruje na odwrócenie uwięzienia kochanego pana. Dopełnił wyższości talentu swojego w roli Klimunta w ko-medyi Voltera, wierszem przez Trembeckiego przełożonej. Powtarzano wszędzie przedziwnie wymówione (kiedy się o śmierci syna dowiaduje) dwa wiersze:
Ach! z podwójnej przyczyny będę we łzach brodził,
Płacząc że teraz umarł, —płaczę że się rodził!
Równie jak i owe przebaczające synowd wyrazy:
Jest to wzruszenia skutek... wszystko przepuszczone!
które wrodzoną mu czułością i zniewalającym głosem ożywione, aż do łez poruszały patrzących, i dowodziły w artyście umiejętności rozrzewniania serc ludzkich (’).“ W roku 1780 opuścił Warszawę i z najlepszymi artystami przeniósł się do Lwrowra; ale pomimo świetnych nadziei, zawiedziony w swej rachubie, po dwóch latach wrócił do stolicy, gdzie z jednakowem jak dawniej uwielbieniem przyjęty, równie w traicznych jak i komicznych występując rolach, nowe zbierał
(*) Dzieła dramatyczne, tom 3.