214
głuchonie i cietrzewie, a niekiedy i w kwiaty, z ciupagą, wyglądającą ostrzem z za kołnierza zarzuconej na ramiona cuchy, z gęślikami w rękawie, zjawiał się, tak wystrojony, jakby odmłodzony, ze śpiewką na ustach, w Zakopanem, na Krupówkach, zdążając w kierunku willi profesora, ażeby tam bliższych o „panu doktorze" zasięgnąć wiadomości.
Gdy wreszcie Chałubiński przybył do Zakopanego, Sabała ciągle był w ruchu. „Zawsze codzień wczesnym rankiem suwał krypcami z Kościelisk ku Zakopanemu. Od czasu do czasu spoglądał w górę jednem okiem, jak orzeł, przechylając głowę to na prawo, to na lewo, chcąc zbadać, czy chmury się nie robiom, czy pogoda będzie trwała i czy będzie można dalej się wybrać". W domu „profesora", z którym nieraz na ganku przegawędzał całe godziny, a gdzie zawsze był mile witany przez wszystkich, czid się jak wśród przyjaciół. Nie-, raz też zostawał na obiedzie lub na kolacji, co nawet dało powód do nieuzasadnionych plotek, rozsiewanych przez zawistnych, że nadużywa dobroci lekarza, że wysiaduje u niego, bo mu dobrze jeść dają.
Jeżeli chodzi o „nadużywanie dobroci lekarza", to Sabała, mając u niego wielki wpływ i szacunek dla siebie, korzystał z tego dość często, ale to równało się tylko pomocy w wykonywaniu dobrych uczynków, z których Chałubiński zresztą słynął w Zakopanem. Gdy kto prosił o wizytę doktorską, Sabała, licząc się z tern, że Chałubiński, bawiący w górach dla odpoczynku, powstrzymywał się od praktyki lekar-skej, uciekał się do różnych wybiegów, by go namówić do odwiedzenia tego chorego.
— Ja ta ś nim znajomy, mówił, a może i krewny.
— Jakże bliskie pokrewieństwo?—uśmiechając się, pytał lekarz.
Wówczas Sabała zaczynał opowiadać, jak z tym chorym, gdy byli młodzi, chodzili na kozy, ile ich zabili razem. „My się z jego ojce straśnie radzi widzieli, choćmy spólnikowali": Raz zagadnięty przez Chałubińskiego w ten sposób, gdy się nie mógł szybko połapać w pierwszej chwili, a powtarzać się nie chciał, rzekł: „E, my ta byli, prosem pieknie ik wielko-mozności, z jego ojce kumotrami, ale przez mojom babę". Innym razem tak znów motywował swe wstawiennnictwo: „Ja, tok jego krewny, bok od niego kobylisko kupił i udała mi się straśnie“. Gdy raz tłómaczył doktorowi: „Ja ta ś nim kumoter", a na to jeden z obecnych przy tej scenie górali zapytał go: „A kogozeście trzymali?". Sabała, odpowiedział dowcipnie: „Eć wej, worecek we młynie, kie mie baba po mąkę posłała, kie jom młynarz do worecka suł, haj!
Pewnej góralce—opowiada Stopka — zachorował syn-, pobiegła więc prosić Chałubińskiego, żeby go odwiedził. Deszcz lał jak z cebra, a wysłany po „budkę" Sabała nie mógł jej znaleźć. Tymczasem profesor wypytywał się o objawy choroby, a zmiarkowawszy, że niebezpieczeństwo w zwłoce nie grozi żadne, rzekł: „Poczekajmy, może się przecie skończy ta lejba". „O, ono się skończy — perswadował Sabała —• bo straśnie pilno leje. Ono ino, prosem piknie ik wiel-mozności, niek-ze idom. Cuhe im dom, to sie odziejom. A kie horość przysła, to ono ta trza jom wygnać, boć i śmierzć będzie kajsi nie prec. Bedzie koło wędłów zajezdzać. Ony, to som jest siostry, a śmierzć, to straśnie wartka baba, haj!“ To mówiąc, przyodział lekarza własną cuchą, a sam przewróciwszy serdak do góry kudłami, suwał lekko po błocie przodem i mruczał pod nosem: „Ono, ja tak uwazujem, co sie musiało gazdowstwo w niebie popsuć, abo jako? Tak leje i leje bez porządku".
Przejęty kultem dla Chałubińskiego, Sabała czcił w nim prawdziwego „króla tatrzańskiego", przyczem w jego wyobraźni „pan doktór" nosił wszystkie tytułu hrabiowskie, a nawet książęce, przekonany był nadto, że Chałubiński jest bogatszy, niż wszyscy hrabiowie i książęta, „bo — mówił — niekze ci tu wtorego zęby był i bardzo wielkomozny, tak radzi widzom, jako jego".
Dzięki Chałubińskiemu poznał Sabała u niego bardzo