91
pod komendą generała Partinota zostająca, cała, wraz ze swym niepilnym generałem w nocy w niewolę zabraną została. Rossyjanie pofkilka kroć razy to awansując, to rejterując, rzęsiście do nas z armat ognia dawali, w południową porę, kiedy już pola trupami zasłane zostały a oficerowie z dywizyi naszćj polegli: z pułku 4-go porucznik Stawski, podporucznik Rybicki, i mocno ranny kapitan Zdziennicki; z pułku 7-go zabici: kapitan Żurawski, porucznicy: Krąkowski i Poniatowski; podporucznicy: Antosiewicz i Tobijaszewski. Wtenczas to kula 12-sto funtowa uderzyła w grenadyjera obok mnie stojącego, któremu nogi zupełnie pogruchotawszy, tak blisko moich przebiegła, że od jój impetu padłem na ziemię, sądząc, że i mnie obydwie odjęła: kontu-zyja to tylko mocna była, jednakże gdy żadnśj władzy w nogach nie czułem, i o swój mocy podnieść się nie byłem wstanie; widząc to pułkownik Woliński, rozkazał woltyżerom noszę z karabinów zrobić, i mnie za mosty odnieść. Ci żołnierze przedzierali się ze mną przez tłumy ludów rannych, bez żadnój,pomocy po przed mostami leżących, których przy nastąpionój explo-zyi wysadzenia przez strzały armatnie nieprzyjacielskie znacznój liczby wozów prochowych, do tysiąca życie postradało, a wrzask rannych, pozostałych jeszcze przy tym nędznóm życiu, bez pomocy lekarskiój tu leżących, był wrzaskiem dnia sądu ostatecznego. Nakoniec żołnierze przenieśli mnie przecie na lewy brzeg Berezyny, gdzie przy dużćm ognisku ciężar swój złożyli, sami zaś jako prawi żołnierze, napowrót w miejsce krwawego boju do pułku udali się. Leżąc tu prawie przez kilka godzin czasu, z boleścią serca mego patrzóć musiałem na ginących wojowników, którzy z powodu zapełnionych mostów artyllęryją, amunicyją i t. d. przeprawiać się konno przez Berezynę postanowili, lecz na ich to nieszczęście rzeka ta pomimo tak silnego mrozu, całkiem jeszcze nie stanęła, przez co gdy jeździec konny przebyć ją wpław przedsięwziął, lód brzeżny pod koniem się łamał, i w otchłani go Berezyny topił. Byli tu i tacy, którzy dla zbyt wielkiego natłoku, nie mogąc się przez mosty z rąk nieprzyjaciół wycofać, udawali się na wyspy, które poformowały się w Berezynie, z pospychanych przez żandarmeryją karet, powozów i bryczek: na taką to -niepewną przeprawę, rzucało się mnóstwo ludzi, i ci w nurtach Berezyny nie-ochybnćj swój śmierci szukali. Widziałem niektórych do wpół ciała w wodzie zmarzniętych, wołających ze wszystkich sił swoich ratunku, a ten im danym być nie mógł. Słowem nieszczęścia armii francuzkiój przy tój tu rejteradzie na nią spadłe, zapewne tylko z woli Najwyższego dopuszczone zostały. Armija nieprzyjacielska pod wodzą generała Kutuzowa, silnie na mosty przez nasz korpus 9 bronione, parła. W tym czasie przybył do tego samego ogniska przed którym leżałem, furgon do dywizyi hiszpańskićj należący; usłyszawszy żołnierzy po hiszpańsku do siebie mówiących, wpadłem na myśl profit©wania z wydarzonćj okazyi, i zacząłem icb prosić, aby mnie plejzerowanego na furgon z sobą zabrali. Uczciwe hiszpany słysząc mnie ich językiem mówiącego, a widząc niemożność moją cofania się, po malój z sobą naradzie, przystali na moje żądanie, w tył furgonu mnie wsadzili, i w ten moment w dalszą drogę puścili się. W drodze nie wiedziałem jakiemi wyrazami mam dziękować tym zacnym wojownikom za wyrwanie mnie z nieochybnśj niewoli, a może i ztąd wynikłój śmierci. Nie tylko że mnie wieźli, ale nadto udzielali szczupłój żywności, zaledwie im wystarczającćj. Trzeciego dnia naszój jazdy, dojeżdżając już prawie do miasta Mołodeczny, oś nam u furgonu pękła, a rązem z nią nadzieja moja dal-
12*