ABC78 Lato

ABC78 Lato



LATO 1 978


M &

NR 2

litkMA


SŁODKIE,


SOCZYSTE,

Duży ogrod dziadka w Nowym Sączu jest dla Wojtka w wakacyjne dni istnym rajem. Można w nim budować „prawdziwy" indiański wigwam, urządzać bezkrwa-we łowy i podchody, a także wdrapywać się na drzewa po smakowite papierówki — pierwsze letnie jabłka — Jub po słodziutkie czereśnie. Prawdziwą frajdą jest zawsze „upiększanie" stracha na wróble, a właściwie na szpaki, które chytrze wyjadają grube od soku czereśnie i dojrzałe wiśnie. „Upiększony" przez Wojtka strach ma nie tylko wielkie, wybałuszone guzikowe oczy, postrzępiony kapelusz, ale także pstrokatą i porwaną w długie paski starą koszulę dziadka.

Najbardziej jednak lubi Wojtek te chwile, kiedy dziadek po dokładnym obejrzeniu konarów drzew, Jiści i owoców zadowolony usiądzie na świeżej murawie pod jabłonią i opowiada różne ciekawe historyjki.

Ten pechowy dla Wojtka dzień też zaczął się od dziadkowej opowieści.

—    A wiesz, ze bardzo, bardzo dawno temu tu wszędzie szumiały wielkie lasy i bory, w których żyły dzikie zwierzęta? A daleko na południe stąd, w najbardziej urodzajnym zakątku świata, gdzie panuje długie i ciepłe lato, często padają deszcze, a ziemia jest niezwykle urodzajna, w zakątku, zwanym dziś Małą Azją, już wtedy rosły sobie najróżnorodniejsze drzewa, które rodziły pachnące, słodkie i soczyste gruszki, jabłka, wiśnie. Do Małej Azji dotarli wszędobylscy żeglarze i przywieźli stamtąd do Europy smakowite o-woce, a z ziaren, jakie w nich znaleźli, wyhodowali drzewa owocowe.

—    A do nas kiedy je przywieźli? — zaciekawił się Wojtek.

—    Nie wiadomo, jak się te różne owoce znalazły na ziemiach polskich. — zadumał się dziadek. — Może przywieźli je kupcy z Południa i ze Wschodu, którzy w swych wędrówkach w poszukiwaniu puszystych i miękkich skór zwierzęcych zapuszczali się nad Wisłę i Wartę? A może jeszcze

w inny sposób do nas dotarły? Dość, że w najstarszych wykopaliskach nad Wartą wśród różnych rzeczy pochodzących sprzed blisko dwóch tysięcy lat znaleziono także nasiona jabłek.

—    To już wtedy były sady i ogrod-dy? — zdziwił się Wojtek.

—    Nie, sady były znacznie później. Pięćset czy sześćset lat temu zakonnicy przy swoich klasztorach zakładali pierwsze ogrody, w których pielęgnowali drzewa owocowe. Ale oczywiście i w borach, i w lasach rosły także drzewa, które rodziły dużo, lecz drobnych i kwaśnych jabłuszek; nie nadawały się one do jedzenia ani nawet na kompot. Także ta jabłoń, pod którą siedzimy, jeszcze kilkanaście lat temu rosła w lesie. Miała prosty, zdrowy pień i mocne korzenie...

Takie drzewka sadownicy nazywają dziczkami. Wykopałem więc

taką dziczkę, zasadziłem ją tu, w naszym ogrodzie

—    Później dziadek pomalował ją na biało, gałęzie podwiązał szmatami, podlewał, aż wyrosły słodkie papierówki...

—    No, nie całkiem tak było. Gdy dziczka się przyjęła i wypuściła świeże liście, obciąłem wszystkie gałęzie, a na ich miejsce zaszczepiłem, czyli przywiązałem pod korą, młode gałązki szlachetnej odmiany jabłoni.

—    Od pana Pieniążka.

—    O, cieszę się, że zapamiętałeś nazwisko tego sławnego polskiego uczonego. Tak, rzeczywiście od profesora Szczepana Pieniążka z Instytutu Sadownictwa w Skierniewicach. Właśnie w tym instytucie, który jest jednym z najbardziej znanych w Europie, powstają najlepsze odmiany różnych owoców.

—    To ten instytut jest „fabryką owoców” ?

—    Fabryką? — uśmiechnął się dziadek. — Można i tak powiedzieć, choć to fabryka niezwykła. Tam różni specjaliści wybierają i badają pod mikroskopem w probówkach pestki owoców, a przede wszystkim jabłek, sieją je w specjalnych szklarniach, a gdy podrosną, przesadzają do ziemi w o-grodach. A potem małymi drzewkami troskliwie się opiekują. Przycinają niepotrzebne gałęzie, użyźniają ziemię. Gdy zaczynają chorować — bo drzewka także chorują — leczą je, spryskując różnymi „lekarstwami” — środkami chemicznymi. Trwa to kilka lat. Gdy wreszcie uda się „wyprodukować” drzewka, które zdaniem naukowców będą dobrze

rosły, będą odporne na mróz i dadzą smaczne jabłuszka — sprzedaje się je sadownikom. Zasadzone w ogrodzie, muszą drzewka jeszcze kilka lat rosnąć pod okiem sadownika, zanim zaowocują. Dojrzałe jabłka muszą być nie tylko smaczne, ale także trwałe, tak abyśmy mogli zjadać je na surowo zimą i na wiosnę.

—    I papierówki także?

—    Nie. Papierówki są to jabłka bardzo delikatne, nadające się tylko do zjedzenia zaraz po zerwaniu. I dlatego nie musi się ich ostrożnie zdejmować z drzew tak jak owoce odmian zimowych, ale można je po prostu strzepywać.

Dziadek wstał, podszedł do szopy z narzędziami i wyniósł z niej długą, drewnianą żerdż zakończoną żelaznym hakiem. Żerdzią tą zaczepił najwyższą gałąź drzewa, pod którą siedzieli z Wojtkiem.

—    Uważaj — powiedział — bo oberwiesz po głowie spadającymi jabłkami!

Potrząsnął gałęzią. Spadło kilka nie najładniejszych, robaczywych owoców. Wojtek się zaśmiał. Dziadek spojrzał na niego zza okularów i zaproponował:

—    A może ty spróbujesz?

Wojtek chwycił za żerdż. Gdy

dziadek ją puścił, gałąź się wyprostowała i uniosła chłopca wysoko w górę. Nogi zamajtały w powietrzu...

—    Ojej! Ojejej! — zajęczał Wojtek, na którego głowę, ramiona i plecy, gdy szamotał się z żerdzią, posypały się wielkie, dojrzałe jabłka. Puścił żerdź i sam upadł na ziemię.

Siedział teraz Wojtek na trawie



i rączkami rozcierał obolałe miejsca. Nie płakał. Bo mimo iż nie miał jeszcze siedmiu lat, wiedział, że prawdziwy mężczyzna, choćby nie wiem co się działo, nie powinien płakać. Dziadek jakby nie zauważył Wojtko-wej porażki.

—    Papierówki oraz inne, „gorsze”, na przykład nadpsute, owoce nie nadają się do przechowywania mówił dalej dziadek. — Z nich, a także z takich, które same pospadały z drzew i „nabiły sobie guzy”, robi się marmolady, soki i galaretki w dużych przetwórniach owoców. Przetwórnie takie są między innymi w Nowym Sączu, Tymbarku, Łowiczu, Dwikozach i wielu innych miejscowościach Polski. Są to duże, nowoczesne fabryki. Przywiezione do nich jabłka różne maszyny i automaty najpierw rozdzielają, potem myją, miażdżą lub wyciskają z nich sok. Następnie dodaje się do tej pulpy cukru i różnych środków utrwalających. Ze zmiażdżonych jabłek wyrabia się dżemy i marmolady, a z soku — koncentraty i galaretki. A potem automaty napełniają słoiki, tubki, puszki i butelki owocowymi przetworami, które tak nam smakują w zimie.

—    A mnie najbardziej smakują świeże jabłka — powiedział Wojtek i sięgnął po pięknie zarumienione jabłuszko. Dziadek jednak spojrzał tak, że Wojtek prędko dodał:

—    Ale przedtem muszę je umyć.

—    O właśnie! Koniecznie!...

B W


raafliwsEEiK

silniczek sigma asy

GUMKI

APTEKARSKIE


/ PLASTYKOWY KAPTUREK

PRZEWODY

(ORUT w /ZOLACH)


OD Ol WEK TAŚMY STALOWEJ (DO PAKOWANIA SKRZYP)


SKLEIĆ


ZWINIĘTY Pasek papieru

Karton

karton

karton


PLASTYKOWY

KAPTUREK,


WENTYLATOR

wilcza się

PRZEZ WaŚN/fO/E BĄTERU W POJEMNIK.


tnlaita

-ynaZk


cJkod^cmoPiec/^Ąl


A JLi


TocS

BtU

aag

v>a i fp||

!..;.Tj


MACIEK I PODUSZKOWCE

Wiosną najbardziej lubię tę chwilę, gdy tatuś wyprowadza z piwnicy rowery.*Wtedy dopiero życie zaczyna się naprawdę.

Dziś jest niedziela, już dawno nie śpię, nie mogę się doczekać, kiedy zadzwoni budzik i rodzice wstaną.

Żółciutka wilga ma na ramie krzesełko, w którym mnie wozi mama, Już na pierwszej górce za miastem zawsze zsiada z roweru i mówi zasapanym głosem:

— Już jesteś dla mnie za ciężki. Maćku. 6 lat to już coś znaczy, a przynajmniej waży. — I zamie-


A gdybym tak przesunął wskazówkę?

— Drrrr... —

Mama szykuje kanapki i wlewa Herbatę do termosu, a my mężczyźni musimy przygotować rowery.

nia się z tatusiem na jego niebieski Huragan.

Oho, już tatko wyciągnął rowery. Stoją teraz tutaj smutne, zakurzone.

— Skocz, Maćku, na górę po ludwika i szmatki! — woła tatko, niosąc wiaderko z wodą.


—    Ja sam, ja sam. To moje krzesełko, ja je muszę wymyć! — Jaki tatuś jest kochany, pozwolił mi wymyć moje krzesełko. Tylko trochę jest niewygodnie, bo słońce razi mnie w oczy.

Mama zakłada już sakwy z żywnością na bagażnik.

—    Poczekaj trochę, Basieńko, nie bądź w gorącej wodzie kąpana, jeszcze nie skończyliśmy — odzywa się tatuś. Zdejmuje sakwy i zatacza rowerem koło.

—    Okropnie ciężko chodzi.

—    Och, daj spokój z tym, a dlaczego. Lepiej pomóż mi, kapnij tu trochę oleju.

—    A dlaczego oleju, a nie gorącej herbaty? — zainteresowałem się.

—    Ojej, jakiś ty dziecinny, oleju używa się do smarowania, bo zmniejsza tracie.

—    A co to jest tarcie?

—    Tarcie, pocierać, trzeć, no wiesz Maćku!

—    Aha, jak pocieram ręce jedna o drugą, aż się robią ciepłe, to jest tarcie, tak?

—    Uhm, nie przeszkadzaj Maćku, widzisz, że jestem zajęta, sakwa się rozpruła, idż spytaj tatkę.

—    Widzisz, Maćku, tę deskę?

—    Aha, tę szarą.

—    Spróbuj ją pociągnąć po chodniku.

—    Ciężko mi to idzie.

—    Dlatego, że jest duże tarcie. Gdybyś ją wygładził papierem ściernym i rozlał po chodniku

Zupełnie nie rozumiem tych dorosłych, rower chodzi?

—    Przecież on nie ma nóg, dlaczego mówicie, że on ciężko chodzi ?

—    Tak się mówi.

—    A dlaczego?

jakiś smar, to nie musiałbyś wysilać się zbytnio, aby ją przesunąć.

—    Czy dlatego, że tarcie by było wtedy mniejsze?

—    Tak, właśnie dlatego. W rowerze nasmarowałem łańcuch i prze-rzutkę. Nie muszę teraz mocno naciskać pedałów, żeby jechać. Zmniejszyłem przecież tarcie.

Właśnie mijamy ostatnie zabudowania za miastem i mama, jak zwykle zasapana, przesiada się z wilgi na huragan.

— Tatusiu, a czy można jeszcze bardziej zmniejszyć tarcie?

—    Jakie tarcie?

—    No wiesz, między tą deseczką a chodnikiem.

—    Oczywiście, że można, trzeba poukładać na chodniku dużo okrągłych ołówków lub patyków i dopiero na nich położyć deseczkę. Teraz, gdy się ją pociągnie, lekko przesunie się po toczących ołówkach.

—    I to wszystko dlatego, że est małe tarrie?

—    lak, w ten właśnie sposób dawniej podczas budowy piramid na kłodach drzew przesuwano c ęż-kie bloki skalne.

—    Mamusia pokazała mi kiedyś w mikserze kuleczki i mówiła, że bez nich maszyna ciężko by chodziła albo i wcale. Czy to też jest tarcie ?

—    Tak, Maćku. Gdybyś zamiast ołówków rozsypał piłeczki na chodniku i położył na nich deskę, przesunęłaby się ona jeszcze łatwiej. Tarcie jest wtedy bardzo małe.

Dojeżdżamy już do lasu. Pewnie zaraz wysiądziemy. Bardzo lubię wróbelki, może będą tutaj? Czasami wiosną nad stawami są bazie.

—    Tatko, a czy może tak być, że wcale nie ma tarcia między deseczką a chodnikiem?

—    Można tak zrobić. W deseczce trzeba wywiercić otwór, włożyć do niego balon i nadmuchać. Gdy wszystko będzie gotowe, położyć na stole i puścić nitkę ściskającą balonik. Deska będzie unosiła się na warstwie powietrza.

Mama pierwsza zeszła z roweru i spoglądając na błoto koło stawu mówi:

—    Widzisz, Maćku, to jest tak jak z poduszkowcem. Unosi się on na warstwie, o przepraszam! na poduszce z powietrza i nie występuje wtedy tarcie między pojazdem a powierzchnią, po której się porusza. Taki poduszkowiec może się poruszać po każdej powierzchni : po szosie, łące, błocie, śn egu i lodzie.

Wspaniale jest wiosną. Mama pozwoliła mi nawet zdjąć koszulę.

—    O, motyl, motyl!

Trudno go złapać, jest taki sprytny, a fruwa tak wesoło, jakby cieszył się słońcem.

—    A może on się cieszy naprawdę?

—    Kto, Maćku, się cieszy?

—    Ten żółty motyl.

—    Ech, głuptasku.

A to co? Tatuś wrócił cały mokry.

—    Br, br, dajcie mi ręcznik!

—    Gdzieś ty się kąpał?

—    W stawie. Natrzyj mi. Maćku, mocno plecy ręcznikiem, bo mi zimno. Brr!

—    I znów coś mówicie o tarciu: natrzyj, potrzyj...

Och już mi się spać chce, tak gorąco.

Wracamy.

—    Maćku, nie usypiaj. Podczas jazdy nie można spać, możemy spowodować wypadek.

—    Uhm.

—    Zaśpiewaj coś...

—    Uhm.

—    Nie wytrzymam już z tym dzieciakiem.

—    Uhm.

Nareszcie dojechaliśmy, taaki jestem zmęczony.

Wesoło jest wesoło w huczącym ulu pszczołom w zielonym lesie ptakom w przedszkolu przedszkolakom!

—    Już nie chcesz spać, Maćku, co tam podśpiewujesz?

—    Ach tatko, piękna była ta wycieczka!

BARBARA GOCŁOWSKA

Rozwiązanie rebusów ze str. 2: termos: piramida; marmolada Rozwiązanie zgadywanki ze str. 16

SOCZEWKA znajduje się w lornetce, mikroskopie i rzutniku SPRĘŻYNA — w zegarze, zamku, gramofonie ELEKTROMAGNES — w dzwonku, słuchawce, tubie głośnikowej.

Wydawca: Wydawnictwa Czasopism Technicznych NOT Adres: Warszawa 1. ul. Czackiego 3/5.

nr kodu 00-950, tel: 21-21-12 Redaguje kolegium Kalejdoskopu Techniki.

Rysunki wykonali: E. Ciecierski, 8- Kosacki, M. Kościelniak, M. Sybilski. M Teodorczyk, W Torbus, W. Wajnerl.

Czy w tubie głośnikowej jest sprężyna. A elektromagnes?

A może soczewka? A na przykład w starym gramofonie? Pomyśl i odpowiedz, w których urządze

niach znajduje się elektromagnes, zasadniczą częścią    której    jest

soczewka, a które nie mogłyby się obyć bez sprężyny.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
23896 oak sih7 89 Figurę 78. Lato 1 lth-century sword showing a once-inlaid mark, almost certainly
ABC66 Lato LATO -19663Pa techniki FILATELISTYKA Na drugim znaczku pocztowym w pierwszym rzędzie wi
ABC74 Lato ŁATO i97» DZIŚ— 0    CZARACH, OKULARACH, PIORUNACH 1
ABC77 Lato ubicie bajki? Tak? No to posłuchajcie... Działo się to bardzo, bardzo dawno, tak d
ABC79 Lato Kask z bambusa pleciony i paczuszkę bandaży, bo lecą samoloty — wszystko może
ABC80 Lato Najgłośniej krzyczała łyżka: —    Ja jestem najważniejsza, najpotrzebnie
ABC83 Lato vWN
ABC84 Lato 1,9 8 4 Po wyrwaniu ostatniej rzodkiewki Dziadek zabrał się do przygotowywania grz
ABC85 Lato ^ M Y 1 Zrobione według rysunków sylwetki biegaczy - zwierzaczków - uwiązane na ni
Krążenie wód w jeziorze - cykl roczny. LATO Górna warstwa wody nagrzewa się do temp. ok. 22°C i jest
John Barth, Latająca opera, „Akcent , nr 2-3, 1985, ss. 64-78. I. B. Singer, Wywiad, „Akcent“, nr 1,
WE WIADOMOŚCI ELEKTROTECHNICZNE R. 78 - 2010 SPIS TREŚCI Nr 1 ANALIZY - BADANIA - PRZEGLĄDY 3 System
abc nowiny codzienne 1 ABCNOWINY CODZIENNE Nr. 253 Rok XIV Na morskich szańcach WARSZAWA PIĄTEK 1 WR
urdziny ni Mijają lato - dzień, za dniem... Lecz dziś się Czas zatrzymał Dziś - jest wspaniałym
ABC 78 bicski. — Czernica?— granatowy. — Fiolek?— fioletowy. — A krew?— szkarła-tny.— Czy znasz

więcej podobnych podstron