LATO -1966
techniki
FILATELISTYKA
Na drugim znaczku pocztowym w pierwszym rzędzie widzicie napis: „Filatelistyka zbliża łudzi wszystkich krajów”. Przekonacie się, że tak jest naprawdę, gdy u- przyszłości zaczniecie korespondować i wymieniać znac/ki z Waszymi rówieśnikami u; innych krajach, którzy staną się Waszymi przyjaciółmi.
Dwa polskie znaczki wydane zostały na „Dzień Znaczka" w 1961 i w I96.» roku. Pokazują dyliżans oraz mały wózek, którymi dawniej wożono pocztę i pasażerów, gdy nie było jeszcze kolei i samochodów. .
Na znaczku radzieckim widzicie słynnych kosmonautów: Walerego Bykowskiego i Walentynę Tiereszkową. Znaczek francuski (pierwszy n góry) pokazuje samolot turystyczny. Pierwszy, znaczek w drugim rzędzie pochodzi z Ekwadoru, państwa leżącego w Ameryce Środkowej, zaś ostami w drugim rzędzie przybył do uas z Maroka, w północnej Afryce.
FILUMENISTYKA
Dla najmłodszych nawet techników odróżnienie Wartburga od Oclavii, czy leż Wołgi od Mercedesa nie przedstawia dziś żadnej trudności. Jednak takich samochodów, jakie oglądacie właśnie na reprodukowanych nalepkach zapałczanych, na pewno nikt z Was nie widział. Nic ma nawet podobnych samochodów w Muzeum Techniki w Warszawie, a możo pamięta je któryś z Waszych dziadków?
Błękit nieba nad domami, wiatr łopocze chorągwiami, piękna nasza jest stolica ui dniu drugim lipcal Chciałbyś wznieść się samolotem, lub gołębi białych lotem, by zobaczyć Polskę całą tysiącletnią i wspaniałą.
K. Ł.
Złoto pól, rzek srebrne wody i piastowskie stare grody i fabryki, których praca kraj nasz wzmacnia i wzbogaca.
Czy to wioska, czy stolica wszystko to jest ziemia nasza, dzień dwudziesty drugi łipca do radości nas zaprasza.
— Atom, czy mógłbyś pfzestać kręcić się po kuchni?
Dobrze Panu mówić, a ja usiedzieć nie mogę przez teń zapach. Niby kości pachną, ale tak, jakby je ktoś wymie-szał z jakimś obrzydlistwem, może z mydłem?
I pies nie może już dłużej luytrzymać. Powoli zbliża się do gazowej kuchenki, łapy opiera ostrożnie o brzeg, aby ich nie poparzyć i nie zapalić długiej sierści.
I\a palniku stoi garnuszek, w środku bulgoce woda I podskakuje puszka od karny ..Marago”. I dopiero z tej puszki dobyuia się drażniący, niezrozumiały zauach.
Pan obserwuje Atoma, odkłada teraz nogę od stołka, którą czyścił papierem ściernym i pokazuje psu zawartość puszki- Jest tam brązowa, gęsta mazia.
— To jest klej stolarski — mówi Pan. — Na noc namoczyłem kawałeczek suchego kleju w wodzie, a teraz ogrzałem w naczyniu z wodą, żeby klejowi nie było za ciepło bezpośrednio na gazie, bo wtedy odechciałoby się mu dobrze łąc zyć-drewno.
Teraz Pan patyczkiem nakłada klej na koniec nogi i łąc zy ją z resztą stoika.
Co mnie to wszystko może obchodzić? Cbyba tylko tyle, że jak stołek się rozleciał to mnie przyciął ogon. Robi mi się niedobrze od tego zapachu.
Ale co to? Pan zrozumiał mój kłopot:
— Atom, tobie pewno o to chodzi, że ten klej jest kostny.
Unoszę ciekawie uszy,
— O to, że on jest zrobiony w fabryce, z koscr zwierzęcych. No powiedz mł sam, jakie mogą być kości?
— Cóż za łan e pytanie? — szczekam.
— Kości mogą być znakomite, św ' pełne rozkosznego ł hu i resztek do ob:r. tu ia takie pro-" - * _łe-
pu, albo wyjęte z garnka, dobre jeszcze do pogryzania, ale już bez tego świetnego smaku, który został w zupie.
— Pięknie to wytłumaczyłeś — śmieje się Pan. — Musisz się mięć jeszcze dowiedzieć, że ludzie i psy razem zużywają małe ilości kości, reszta trafia do fabryk- Tam ze świeżych kości wy-1 dobywany jest tłuszcz, który potem jest przerabiany na smary i oleje do bardzo delikatnych i małych urządzeń mechanicznych, np. wiesz do czego? do zegarków.
To nie ciekawi mnie zbytnio. My psy obchodzimy się zupełnie dobrze bez zegarków. Ja i tak wiem, kiedy Pan wraca z pracy.
— Z odtłuszczonych kości gorącą parą wodną wypłukuje się zupę klejową — mówi dalej Pan. — 1 chociaż ty wolałbyś, aby trafiła ona do twojego żołądka, to w fabryce zagęszcza się ją 1 robi z niej kostki albo kuleczki kleju, potrzebne do roboty mebli i bardzo wielu rozmaitych innych wyrobów drewnianych.
— A po zabraniu tych wszystkich dobroci, to kości pewno się już wyrzuca? — pytam zazdrosny o ten klej.
— Nie — Pan przecząco kręci głową. — Widzisz mój Atomie, chemicy starają się, aby nic się nie marnowało. Nawet takie suche kości mielą jeszcze dokładnie i robią z .nich zdrową pożywkę dla zwierząt, nawóz sztuczny, wydobywają potrzebny do lekarstw fosfor.
— Zapomniał Pan i pewno wszyscy ludzie zapomnieli o tym, że kości potrzebne są jeszcze do czegoś — psom do ścierania zębom i — kończę smutnie — i do zabawy. Psy, które mieszkają na wsi, swoje zdobyte, ukochane kości zakopują, gdzieś w sobie tylko wiadomych miejscach, aby potem po nie wrócić.
Pan zauważył nareszcie mój smutek. Wyciągnął z portmonetki pieniądz i mówi:
— W'cź, Atom, koszyk, dam ci kartkę i pójdziesz do sklepu kupić sobie kości.
Pies kiwnął przecząco łbem:
—Nic z tego, nie wpuszczą mnie do sklepu z mięsem.
Źle wychowane psy zepsuły nam opinię u rzeźników.
— Masz rację — zgadza się Pan i składa swoją robotę.
— Pójdziemy razem.
Harcerski obóz rozłożony był nad samym brzegiem lasu. Z dala luidać było kolorowe namioty oraz sylwetki harcerzy krzątających się po obozie. Od przyjazdu młodzieży, a więc od dwóch tygodni, panowała kompletna susza, deszcz nie padał ani razu. Wyschnięty mech i igliwie leśne stały’ się niezmiernie łatwopalne, toteż wciąż powstawały pożary. Nikt nie wiedział kto je powodował, ale prawdopodobnie winni temu byli wycieczkowicze, których wielu chodziło po lesie zbierając )x>ziomki i czarne jagody. Zapewne rzucali niedopałki papierosów lub nie-zgaszone zapałki, zaczynało się tlić igliwie i natychmiast powstawał pożar. YVszczynano alarm, z wielkim hałasem zjeżdżała straż pożarna. Strażacy rąbali gałęzie i drzewa starając się odciąć ogień od reszty lasu, by pożar się nie rozszerzał. Potem pozostawały zgliszcza, osmolone drzewa, zwęglone gałęzie — smutne pogorzelisko.
Pewnego dnia podczas wieczornego apelu drużynowy ogłosił, że w związku z długotrwałą suszą i ciągłymi pożarami, harcerze zorganizują dyżury i pilnować będą lasu przed niedbalstwem ludzi, powodujących pożary. Będą pilnie śledzie wszystkich wchodzących do lasu i wszczynać alarm w razie gdyby ktoś z nieb palii w lesie papierosy, zapalał zapałki lub rozniecał ognisko.
Chłopcy byli uradowani, że mają do spełnienia tak ważne zadanie. Nazajutrz rano otrzymali mapki z dokładnym wycinkiem terenu, którego mieli pilnować. Postanowiono, żc będą chodzić po dwóch.
Jurek z Hubertem przejęci swoją rolą pilnie wykonywali polecenie kryjąc się po krzakach i starannie obserwując ludzi zbierających jagody. W ciągu całego dnia jednak nic ciekawego się nie przydarzyło.
Po wieczornym aj>elu zameldowali drużynowemu Ile osób było w pilnowanym przez nich odcinku lasu, co robili i jak się zachowywali. Inni harcerze również nic specjalnie ciekawego nie zaobserwowali.
Następnego dnia po śniadaniu wyszli znów na czaty. Słońce prażyło niemiłosiernie. Było już około południa, gdy nagle poczuli dym. Coś gdzieś się paliło. Ale gdzie?... Rozglądali się na wszystkie strony. Pobiegli każdy oddzielnie w kierunku skąd dochodził dym. Nagle Jurek cicho zagwizdał. Hubert w jednej chwili znalazł się przy nim:
— Patrz, patrz... tam! — szepnął.
— Widzę dym. Tak, tam się coś pali...
Skradali się cicho. Na polance nie
było nikogo. Ogień powoli pełzał po ziemi. Paliło się igliwie. Chłopcy szybko odpięli od pasów łopatki saperskie i zasypali ogień ziemią. Potem wokół źródła ognia okopali ziemię, dla wszelkiej pewności, by zaduszony ogień znów gdzieś się nie wydobył. Na szczęście był to sam początek pożaru, więc łatwo go ugasili.
Po skończeniu pracy, starszy z chłopców, Jurek, powiedział:
— Leć teraz prędko do obozu z meldunkiem. Ja tu zostanę. Najlepiej niech przyjdzie Druh Komendant lub Oboźny.
Leć prędkoI
— Już pędzę!
Hubert znikł między drzewami, a Jurek zamyślony usiadł na ziemi. Ogień, zasypany ziemią, zgasł, ale dym czuć jeszcze było uyraźnie. Chłopiec wypatrywał ujszędzie przyczyny pożaru. Ani zapałki, ani ogarka papierosa nigdzie nie było midać. Na pewno też nikt nie rozpalał tutaj ogniska... Skąd mięć mziąl się ten ogień? Siedział tak dłuższy czas zamyślony, aż nagle usłyszał gmizdek. Odpowiedział szybko i zaraz ujrzał Huberta nadchodzącego z kilkoma starszymi harcerzami. Był z nimi i Druh Komendant.
Podeszli do miejsca, gdzie midać było zwęg-lone iglimie. Oglądali mszystko szczegółomo rozgarniając ziemię. Nagle Komendant wygrzebał coś spod igliuiia i krzyknął:
— Mam! Mam! Mam podpalacza!
Chłopcy otoczyli go zaciekamieni. W ręku trzymał kamałek szkła z dna potłuczonej butelki.
— Przypatrzcie się — powiedział. — Taki kawałek szkła działa jak soczewka, która skupia promienie słoneczne.
Pod szkłem wytwarza się wysoka temperatura, powodująca zapalenie się suchego Igliwia.
Bezmyślnym podpalaczem jest ten, który potłukł butelkę i rozrzucił kawałki szkła po lesie.
Potem zwrócił się do Jurka i Huberta:
— Dobrze spisaliście się, chłopcy! Gdybyście w porę nie wyśledzili ognia, znów mielibyśmy pożar, zniszczenie, straty I zgliszcza.
•
Podczas wieczornego apelu. Komendant opowiedział zebranym o tym niezwykłym wydarzeniu i dodał:
— Wiecie już chyba o tym, że będąc w lesie ł mając do pozostawienia jakieś butelki po lemoniadzie czy po mleku, nigdy nie należy ich tłuc, lecz wykopać dołek i starannie je zakopać. Również
należy uważać, by nigdy nie zostawić na słońcu okularów czy łupy szklanej... Był niedawno taki wypadek, że ktoś położył na stole pod oknem gazetę 1 na niej okulary. Wyszedł z domu, a kiedy powrócił zastał pogorzelisko... Trzeba, być bardzo uważnym i roztropnym. Chwila nieuwagi — a potem takie smutne skutki nieostrożności!
Jesteśmy pewni, że czytelnicy naszego technicznego pisemka będą zawsze postępowali rozsądnie, strzegąc siebie i drugich przed niebezpieczeństwem pOŻarÓW. ida Łoś
WIAJgOŚLIZC
st— „K04HA**\
Wszyscy wiecie w jaki sposób siła wiatru wykorzystywana jest do napędu łodzi żaglowych, czy ujjplkich żaglowców. Czy można jednak zbudować stateczek, który nie mając żagla poruszać się będzie przy wykorzystywaniu siły wiatru i w dodatku nie będzie płynął z wiatrem, lecz pod wiatr? Wyobraźcie sobie, że można!
Opis budowy takiego stateczku — nazwijmy go wiatroślizgiem — podajemy Wam poniżej.
Do trzech wydmuszek z jajek przylepiamy klejem („Hermolem”, „Ciystal-Cemen* tem” łub „Metalcementem”) wycięte z brystołu wsporniki A i B, zaginając je, w miejscu oznaczonym na rysunku, w kształt litery V. Do nich doklejamy patyczek C — długości około 10 cm — z umocowanymi doń uprzednio uchwytami z drutu D. Przez uchwyty przewlekamy gruby drut E — długości 15 cm (najlepiej uciętą szprychę rowerową). Na obu końcach drutu przyklejamy, używając jednego z wyżej podanych klejów, dwa śmigiełka. Jedno z nich — to większe, czteroramienne — wycinamy z brystołu (rysunek F), drugie zaś — mniejsze, trzyramienńe — wycinamy z cienkiej blaszki, na przykład z kapsli butelki od mleka (rysunek G). Ramiona śmigieł wyginamy tak, jak pokazano na rysunkach. Pomiędzy większym śmigłem a uchwytem nakładamy na oś D koralik, aby śmigło mogło się lekko obracać. Pozostaje nam jeszcze naklejenie na patyczek C — wyciętego z brystołu, statecznika H, którego zadaniem będzie ustawianie wiatroślizgu większym śmigłem pod wiatr. Po postawieniu wiatroślizgu na wodzie, mniejsze śmigło, które spełnia rolę śruby napędowej, musi znajdować się pod powierzchnią wody. Dla wzmocnienia konstrukcji, ramiona wspornika A można połączyć cienkim drutem.
WiatroŚlizg „Komar” jest już gotowy do wodowania. Życzymy pomyślnych wiatrów! J.B„
TC CfOM
W zwierząt raju, uj bajki śmiecie minął marzec, przyszedł kwiecień a z nim (jak to u; kwietniu bywa) pogoda wprost obrzydliwa.
Śnieg się topi, to znów jeszcze pada sobie razem z deszczem, wiatr szaleje, gwiżdże, dmucha. Zimno, mokro, bioto, plucha... Siedzi każdy zwierz samotnie no i nudzi się okropnie.
Koza z nudów je słomianki. Mysz huśta się na firankach. Wrona ciągle znowu drzemie. Kot — też nudzi się szalenie. Wilk — pchły liczy na ogonie. Lecz najgorzej jest ze słoniem, bo przez lufcik uchylony wyjął trąbę słoń znudzony i... okropność, ten słoń duży włożył trąbę do kałuży i bąbelki puszcza z błota... Trudno, rudno, kwiecień, słota...
Och, jak źle tak w domu siedzieć. Żadnych wizyt, ni odwiedzin i nikogo nie ma z bliska, by móc doń otworzyć pyska.
Lecz największa wtedy bieda, gdy samotny leśny zwierzak zachoruje w swojej norze i nikt pomóc mu nie może.
Nikt nie może o tym wiedzieć, że sąsiad jest w wielkiej biedzie. Nie ma wizyt podczas słoty, więc jak powiadomić o tym?
Tak rozmyźła zając w norze.
,,Co by było — nie daj Boże — gdyby ktoś w czeluściach nory leżał bez opieki, chory?
Siedzi zając więc markotny w ten dzień brzydki, w ten dzień słotny.
Patrzy w okno, z nudów ziewa, nikogo się nie spodziewa.
Nagle... Co to? Tuż za drzwiami głośno macha ktoś skrzydłami. Gość? Ptak jakiś? O tej porze, w taką pluchę? Czy być może —
A tu głos zza drzwi wejściowych:
— „Otwórz, nie poznajesz sowy?” Skoczył zając. Drzwi otwiera.
Cóż za radość. Sowa, teraz. Wprost swym oczom wierzyć nie
chce.
Tak, to sowa, gość, nareszcie... Tańczy zając wprost z radości:
— „Siadaj sowo, siadaj gościn, opowiadaj mi nowiny.”
No a sowa tak zaczyna:
— „Otóż więc, jesienią jeszcze, gdy zaczęły padać deszcze
i gdy każdy w swoim domu siedział smutny i znudzony przyszedł pomysł mi do głowy by wprowadzić u nas nowe urządzenie z mikrofonem zujane zwykle telefonem.
Urządzenie, które sprawia, że swobodnie się rozmamia z odległości. A mięć służy, by czas zbytnio się nie dłużył.
Ale najuiażniejsza sprawa by, kto chory — mógł znać dawać. Więc postanoiniłam sobie, żc mam telefony zrobię.
Przyszły mrozy, zima biała a ja — tyiko montomałam.
Aparaty te dziś mreszcie wykończyłam. Ale jeszcze trzeba, aby to działało aparaty złączyć m całość".
Zając się za uchem skrobie.
— ,,Co chcesz somo — mszyslko
zrobię,
lecz to bardzo rzecz zaiuiła.
Gdybyś tak mi wyjaśniła”
— mómi dalej zawstydzony —
„co to są te teiefony?”
Na to soma: „Pojmiesz zaraz. Zobacz, oto jest aparat.”
I wyjmuje spod skrzydełka coś, co m kształcie jest pudełka.
Dma guziczki i poprzeczka.”
„Więc to coś, ta zabameczka”
— krzyknie zając zachmycony — „Więc to coś — jest telefonem?” „Tak, ale to jeszcze mało.
By urządzeń była całość muszą być izolowane druty — przetuodami zmane, co aparat z aparatem łączą razem.” — Zając na to „Co za dzimy. Jak to działa?
Nie rozumiem, skrzynka mała—
Jak mygląda ta rozmoma na odległość?” Na to soma: „Pamiętasz, jak kiedyś latem bamiłeś się zc swym bratem U) przesyłanie wiadomości na niemiellue odległości.
Tmój brat siedział tu bruździe, a ty nieopodal, wśród sałaty.
Obaj trzymaliście m rękach puste puszki po konsermach.
Puszki łączył drut miedziany.
Tyś coś mówił, mój kochany, głos tmój w drgania wprawiał puszkę i po drucie, jak po dróżce drgania szły do puszki brata
I ta druga puszka mała drgając, dźwięki odtwarzała.
Brat twój słyszał dzięki temu wszystko, coś ty mówił jemu. Jeśli chcesz zaś, by twój głosik biegł na większe odległości trzeba włączyć do .pomocy prąd, o małej nawet mocy.
Prąd ten biegnąc po przewodzie wzmacnia owe drgania w iocie
Szybko zając zawiadomił cały świat zwierzątek, no i zaraz każdy zachwycony biegł zakładać telefony. Mimo deszczu, mimo błota, wszystkim raźno szła robota. Zwierzak duży, zwierzak mały razem zgodnie pracowały, wykrzykując w międzyczasie: „Wiwat wielkie dzieło nasze”.
No i odtąd, w zwierząt kraju skoro śnieg i deszcz padają, gdy kto chory — nic strasznego
— dzwoni do sąsiada swego iub iekarza zaraz wzywa;
no i pomoc wnet przybywa!
Jeśli wicher jest i słuta nikt nie nudzi się już, bo tam każdy teraz ma prześliczny aparat telefoniczny i gdy brzydko jest na dworze
— porozmawiać sobie może.
Barbara Bej/
Nrf Waszych plikach z zabamkami stoją na pew-no piękne samochody, koicjki, ale czy jest tam także szybowiec? Jeżeli nie — to spróbujcie go zrobić sami.
zagiąć__I
Z brystoiu lub grubego papieru wytnijcie trzy podstawowe części szybowca: skrzydła — oznaczone na rysunku cyfrą 5, ster — 6, oraz wspornik — 3. Na ołówku skręćcie z papieru tulejkę 2 i sklejcie ją klejem. Wraz z przyklejonym do niej wspornikiem 3, stanowić ona będzie kadłub szybowca. Skrzydła iekko wygnijcie do góry i przyklejcie do wspornika. Podobnie ster 6, po wykonaniu zagięć w miejscach pokazanych na rysunku, przyklejcie na końcu tuiejki. Cały szybowiec po-iakierujcie klejem „Crystal — cementem". Aby szybowiec prawidiowo latał, musicie go odpo-1 wiednio wyważyć. W tym celu wióżcic w tuiejkę ołówek i przesuwajcie go w miarę potrzeby do^
Do zabawy podczas kąpicii u; morzu lub jeziorze na peumo przydadzą się Wam pływające „zwierzaki’', które możecie sobie zmajstrować z pomocą rodziców lub starszych kolegów.
Dwie dętki rowerowe 1 składamy — jak to pokszano na rysunku — w „harmonijkę” i wkładamy je uj ramę 3, z listew o wymiarach 50x4x2 cm i 25x4x2 cm. Listwy akręcamy wkrętami do drewna. W celu wzmocnienia wstawiamy w środek ramy iistuię o wymiarach 46x4x1,5 cm, następnie opasujemy ramę dwoma parcianymi paskami 2 i dętki pompujemy.
Ze skiejki iub twardej płyty pilśniowej wycinamy kształt głowy kaczki, krokodyia, słonia czy też innego „zwierzaka”, malujemy lakierem wodoodpornym i przytwierdzamy do ramy za pomocą dwóch metalowych uchwytów 4, wykonanych z płaskownika o wymiarach 45 x 2 x 0,2 cm.
Jil
Co to za dziwny pojazd? Nic ma kół, nie ma gąsienic, ani płóz. Nie ma takie Śmigla, czy śruby napędouiej. A jednak porusza się, pokonując wszystkie przeszkody.
Przed nim rów — dia niego to nie przeszkoda. Raz — i róu; pozostał za nim. A teraz rzeczka — rzeczki również się nie boi. Krzaki także nie stanowią dla niego przeszkody.
Może poruszać się wszędzie. Po ziemi, modzie i w powietrzu. Nie potrzebne mu żadne drogi.
Spójrzcie, pojazd właśnie zwainia. Zatrzymał się. Zawisł w powietrzu. A może to jednak śmigłowiec? Ale ui takim razie gdzie ma wirnik?
Pojazd powoli iąduje. Wychodzi z niego kierowca w kasku lotnika.
— Pan jest iotnikiem? — Pytają dzieci.
— Nie, jestem kierowcą i... pilotem.
— A jak nazywa się pana pojazd?
— Poduszkowiec.
— Poduszkowiec?
— Tak, to jest pojazd, który porusza się na powietrznej poduszce.
Dzisła na prostej zasadzie. Wciągnijcie ustami dużo powietrza. Weźcie za jeden róg niewielką kartkę papieru i ostrożnie od dołu dmuchajcie. Zobaczycie, że papier będzie wisiał ui powietrzu. Jeżeli przestaniecie dmuchać — kartka opadnie.
Podobnie działa poduszkowiec. Bardzo mocny siinik obraca śmigio. Śmigło tłoczy powietrze, ate nic z dołu do góry, iecz z góry na dół. Powietrze uderza o ziemię aibo powierzchnię wody i spręża się, nie mogąc zbyt prędko wydostać się spod pojazdu. Wytwarza się wtedy powietrzna poduszka. Na niej, miękko kołysząc się. .ślizga się poduszkowiec.
— Chcecie, dzieci, trochę pojeździć? — zaprasza kierowca. — A więc prędko do środka. Zamknijcie okna- Czy wszyscy jóż siedzą? Jedziemy...
Słyszycie, silnik zaczął pracować, zawyło śmigło. Głośniej, głośniej, jeszcze głośniej. I... poduszkowiec ruszył. w. pekeiu
Adres: Redakcja Horyzontów Techniki dla Dzieci. Warszawa .ul. Czackiego 3/5. teł. 2667 09.
Redaguje kolegium: Inż. Józef Beck (naczelny redaktor), red. Ida Łoś. Hanna Tyszka (sekre-' n redakcji), inż. Włodzimierz Wajnert (redaktor graficzny), lak tor techniczny: Dorota Pietrzykowska.
WYDAWCA: WYDAWNICTWA CZASOPISM TECHNICZNYCH NOT.
Rysunki wykonali: Małgorzata Kaczyńska. Renata Kostrzewska. Wojciech Ładno. Mieczysław Teodorczyk. Marian Walentynowicz. Włodzimierz Wajnert.
Powyżej widzicie rysunki: śmigłowca, balonu, rakiety, sterowca, samolotu śmigłowego, szybowca, samolotu odrzutowego i wiatrakowca- Czy potraficie prawidłowo odgadnąć jak się nazywają poszczególne latające statki7
w słuchawce z drugiej strony ałychać głos, z drgań odtworzony. Słychać głosy w telefonie po tej i po tamtej stronie.
Słowa — drgania, drgania — słowa> wartko toczy się rozmowa.
Raz nadajesz, raz odbierasz.
No, i czy rozumiesz teraz?”
„Tak, rozumiem” — krzyknie zając — „Teraz trzeba, nie zwlekając, mimo błota, mimo wody, przeprowadzić te przewody.”