196 ftdam Lenkiewicz.
Ułożyliśmy więc następujący plan. Pójdziemy przedewszystkiem do Zarządu lasów państw, w Grabowie i poprosimy o jakiegoś gajowego na przewodnika. Z nim wyjdziemy na Gorgan llemski, zejdziemy na drugą stronę Arszycy, aby zobaczyć, jak tam wygląda, bo tegośmy z Łysej nie widzieli, przejdziemy potem do Ludwikówki w dolinie Świcy, a stąd przez pasmo Dauszkę do doliny Mizunki. Następnie zwiedzimy klauzę w Sobolu i wrócimy gościńcem do Mizunia.
Trzeba przyznać, że pomyśleliśmy o pewnem wyekwipowaniu. Każdy z nas miał przecież na plecach worek turystyczny, a w nim jakąś starą pelerynę na wypadek deszczu, pewne prymitywne przybory kuchenne i prowianty. Zaprowiantowanie nie było coprawda zbyt obfite. Uważaliśmy, że dla wszystkich trzech wystarczy bochenek chleba, dwa kg. mąki kukurydzianej, dwa pudełeczka sardynek, trochę herbaty i cukru. Kwestję obuwia rozwiązaliśmy w sposób możliwie najprostszy i najłatwiejszy. Lekkie a jak najstarsze, przeznaczone już na zdarcie trzewiki, uważaliśmy za najodpowiedniejsze. Nie zapomnieliśmy oczywiście i o pieniądzach. Wzięliśmy ze sobą całych 5 koron i coś tam hal. Trzy świeżo wycięte kije stanowiły podporę i uzbrojenie.
Jedną z poważnych niedokładności naszego wyposażenia był brak mapy. Mieliśmy wprawdzie nawet dwie sekcje mapy 1:75.000, ale te nie obejmowały już Arszycy, t. j. głównego celu naszej wyprawy. Jednakże pocieszaliśmy się, że gajowy, którego napewno dostaniemy, zna doskonale całą okolicę i zastąpi nam niewątpliwie wszelkie mapy.
Pierwszy więc dzień wycieczki przeznaczyliśmy, na zdobycie tego idealnego przewodnika. Wypadło nam w tym celu udać się do Grabowa i uprosić tamtejszego zarządcę lasów państw., by nam dal przewodnika. Wcale nam to nie było po drodze. W tym czasie można było wyjść na Arszycę i zejść do Ludwikówki na noc. Tymczasem straciliśmy cały dzień i oddaliliśmy się znacznie od celu naszej wycieczki. Ale trudno — sądziliśmy, że tak już być musi.
Przed wieczorem tego dnia znaleźliśmy się w Grabowie na leśniczówce. Nie wiem, czy nasz zewnętrzny wygląd budził wielkie zaufanie. Ale były to przecież czasy przedwojenne, gdy nie patrzono na nieznanego przechodnia tak złemi oczyma, jak to się zdarza dzisiaj. Zresztą wyłuszczyliśmy dokładnie, coza jedni jesteśmy i co nas tu sprowadza i jakoś odrazu przypadliśmy do gustu panu leśniczemu. Bo cóż dziwnego. Człowiek mieszkający w jakiejś zapadłej wiosce górskiej, wśród lasów i wierchów, musi niejednokrotnie przykro odczuwać swoje odosobnienie od cywilizowanego świata. To też, gdy się zjawi u niego niespodziewanie trzech młodych