212 Adam Lenkiewicz.
żywianie, czemu się zresztą zupełnie nie dziwiłem. Jednak z niemałą tremą oczekiwałem końca tych obliczeń. Wreszcie padł wyrok:
— Panowie zapłacą — mówił żyd uprzejmie — dziesięć koron i cztery halerze...
Zrobiło mi się trochę niemiło. Podałem żydowi dziesięciokoronówkę i cztery halerze, wróciłem do towarzyszy i opowiedziałem, co się stało. Byliśmy zmartwieni. O nocowaniu w Ludwikówce nie było już mowy. Musieliśmy natychmiast opuścić gospodę. Spełzły na niczem moje nadzieje na wygodne spanie po trudach dzisiejszej drogi, a drugi raz biegać do Mizunia po pieniądze nie miałem ochoty. Szybko spakowaliśmy swoje worki i wyszliśmy z gospody.
Był pogodny wieczór, niebo wyiskrzone gwiazdami i chłód przenikliwy. Byliśmy bezdomni i znalazłszy się na gościńcu, zaczęliśmy radzić, co zrobić ze sobą. Wreszcie postanowiliśmy, trzymając się ułożonego planu, podejść pod stoki Dauszki, w pierwszym lesie rozpalić ognisko i przesiedzieć przy niem do rana. Była tylko kwestja, co zrobić z rowerem. Moi towarzysze uparli się, aby iść przez Dauszkę, mnie wobec tego wypadało wracać samemu na rowerze, file jakże nie odbyć wycieczki do końca ? Na wszelki wypadek postanowiłem spędzić z nimi noc, odkładając dalsze plany na potem.
Dwa kilometry za Ludwikówką rozbiliśmy, w lesie obóz, rozpalili ognisko i przesiedzieli przy niem do świtu. Tymczasem ja namyśliłem się stanowczo. Niech się co chce dzieje, biorę rower na plecy i idę z wami.
Tymczasem wypadało zjeść śniadanie. Zaczęliśmy szperać po workach i jedynym przedmiotem jadalnym, jakiśmy wygrzebali, była mała puszka sardynek. Sarninę zostawiliśmy Wasylowi. Otworzyliśmy więc sardynki, ale ich woń nie była zachęcająca. Mój przyjaciel powąchał i zostawił, ja skosztowałem tylko i dałem za wygraną. Za to trzeci nasz towarzysz z zapałem zabrał się do puszki i w krótkim czasie pochłonął całą jej zawartość wraz z ościami i oliwą. Skutek był na szczęście szybki i stanowczy, a sardynki wróciły tą samą drogą na łono natury.
O chłodzie i głodzie zaczęliśmy podchodzić ścieżką na grzbiet Dauszki.
I teraz zaczęła się dla mnie naprawdę istna Golgota. Wynieść ciężar roweru 600 m. w górę nie byłoby rzeczą zbyt uciążliwą, ale mieć na plecach takie długie i niewdzięczne' bydlę, co w nagrodę za to, że się je niesie, bije człowieka ciągle pedałami po bokach — nie należało do miłych sposobów odbywania wycieczki górskiej. W dodatku zawsze bestja musiał o coś