208
Adsm Lenkiewicz.
Raźno już i pełni otuchy, puściliśmy się w dalszą drogę. Idąc stromo w górę przez las, stanęliśmy wkrótce na dziale wód. Przed nami w dole rozciągała się dolina Prawicza, którą mieliśmy iść dalej. Mając szerszy widok, rozglądnęliśmy się po niebie i okolicy. Deszcz jeszcze padał, ale na zachodzie zaczęło się jakoś przecierać. Mgły rozsunęły się trochę i tuż przed nami zarysowały się wspaniałe strome stoki Jajka llemskiego. Od szczytu z lewej strony spadał żleb prosto w dół wypełniony piargiem, a na jego dnie wiła się ruchoma, jasna nitka potoku. Z drugiej strony zamajaczył tuż nad nami szczyt Gorganu llemskiego, przytłoczony ciężką chmurą, a dalej, w kierunku ku zachodowi, ustrojony kosodrzewiną czub Pustoszaka.
Prawie cała dolina Prawicza przedstawiała się nam jako jeden wielki, stary zrąb. Dziś stoi tam już znowu gęsty las.
Staliśmy bezpośrednio nad żlebem, którego dnem ciągnęła się do samego dołu długa rynna z belek częściowo już spróchniałych i połamanych. Była to t. zw. ryza, którą kiedyś spuszczano drzewo ze zrębu. Uznaliśmy, że tędy najprędzej zejdziemy wdolinę, gdzie musi być jakaś droga.
Zac/ęliśmy więc schodzić, flle droga ta nie była wcale ani wygodna, ani bezpieczna. Stąpanie stromo w dół w niepodkutych trzewikach po oślizgłych, po długotrwałym deszczu belkach, było przedsięwzięciem wprost karkołomnemu Iść bokiem niepodobna było, gdyż z obu stron piętrzyły się stosy połamanych i zeschłych gałęzi albo rosły tak gęste krzaki, że przedzieranie się przez nie było wykluczone.
Trudno policzyć, ile razy każdy z nas leżał. Biedny Wasyl obuty w kierpce, ślizgał się najbardziej. Tylko jakiemuś osobliwemu szczęściu należy przypisać, żeśmy tam rąk i nóg nie połamali. Co chwila mierzyliśmy przestrzeń, dzielącą nas od dna doliny i od czegoś, co nam się wydawało wygodną drogą; ale przestrzeń bardzo powoli malała.