— Jedź mój drogi i czekaj na mnie w hotelu Symchy, ha walach. C.zuję, że to tylko niewielkie stłuczenie i mam nadfliję wieczoEmi jutro być w Radomiu.
Pożegnali się bardzo czule. Nieznajoma przypomniała mu żeby pilnował woreczka.
B. nie domyślając się niczego, odjechał.
IV.
JttsPrzybywszy do Radomia, stosownie do życzenia nieznajomej, najął numer w hotelu i przebrawszy się a raczej oczyściwsz.^uura-nie z resztek siana,- wybiegł na miasto. Naprzód wstąpił do cukierni, a ponieważ cukiernik był mu zalecony jako cgowiek pewny i patryotu, rozmówił się więc z nim co do odezw, jakie przywiózf ze sobą.
— Będzie to tiudno, rzekł cukiernik, bo u nas nie na wielu rachować można, wszakże daj mi pan dziesięć lub piętnaście sztuk, postaram się zrobić z nimi użytćk. Dobrzeby było, gdybyś pan odwiedził naszego proboszcza, a potem aptekarza. B. spełnił polecenie cukiernika i już z\\ rócił się napowrót do hotelu,! gdy ujrzał nadjeżdżający omnibus. Pobiegł w tamtą; stronę będąc pewny, że znajdzie nieznajomą.
Dla objaśnienia czytelnika dodaję', ża omnibusy krążą na drodze między War-iśeawąl a Kielcami nieustannie. Z Warszawy wyjeżdża zwykle trzy, co dwie godziny każdy, z Radomia także trzy, tak, że można śmiało przesiąść się. W ten sposób załatwia się szybko interesa, bo np. jadąc do Grójca, na połowie drogi z AYarszawy, można tego samego dnia sprawić co potrzeba i wrócić.
Na tej też podstawie B. spodziewał się przyjazdu nieznajomej, lecz furman odpowiedział mu, że La pani właśnie odjechała napowrót do Warszawy. To go zastanowiło. Niezmiernie zdziwiony takim obrotem rzeczy, wraca do hotelu i tu zastaje już jakiegoś jegomości, który siedzi u niego w numerze.
— Co to jest? pyta.
— Jestem ajent policyjny i proszę pójść ze mną.
-- Nie rozumiem pana.
—- Przecie mówię wyraźnie. Pójdziesz pan ze mną. Proszę nie robić yżadnych krzyków, bo toSjsię na nic nie przyda.
B. zbladł zobaczywszy w ręku ajenta swój worek podróżny. Opierać się, byłoby to samo co zdrtHzić się.
Nikt prawie nifiji zwrócił nE&niego uwagi ze służby hotelowej, ani na towarzyszącego mu ajenta.
W kwadrans później jechał z powrotem do Warszawy w towarzystwie dwóch żandarmów. Nazajutrz przyafcesztowano cukiernika, proboszcza 1 aptekarza.
Biedny, nieszczęśliwy B. znikł bez wieści, dopiero w lat dwadzieścia po opisanych wypadkach, znajomi dowiedzieli sięfzsj B... umarł w katorżnych robotach w Tobolsku.
TjOwa nieznajoma, byłalszpiegmm płatnym od rządu, szacowne jej nazwisko — Ro-sotowska !
Na niej (oj sprawdziło się przysłowie, jaką bronią wojujesz od takiej zginiesz. W roku 1864 rząd nadzwyczaj energicznie śledził tych, którzy zbierali nałożonej przez rząd narodowy podatki. Panna Rosotowska wiedziała dobrzfl że ojciec posiada kwit}! w swojem biurku, a ponieważ zakochała się w ofierze policyjnym, jemu te* jako godnemu towarzyszowi wspomniała o tern. Rzecz naturalna, oficer policyjny nie sam, ale przez trzecią osobę zarządził rewizyę i ojca panny Piosotowskiej-przyaręśztowano. Trzeba jeszcze to dodać, że ojciec Roso-towskiej wcale nie wiedział o procederze córki a stale i uporczywie opierał się wizytom oficera policyjnego i groził córce nie-błogosławieństwem. Skoro staruszek został wysłany na Sybir, panna natarła na oficera, żądając, aby się z nią ożenił, ten .jednak odpowiedział:
— Daruj, nie mogę, jeżeli zdradziłaś własnego ojca, nie będziesz oszczędzać i męża. Padlec ostań ietsia pad o m. (Podły zawsze będzie podłym).