przerażona, z głową pod kołdrą, czekająca na powrót zalanego ojca. Mój strach został nazwany. Zobaczyłam, czego się bałam. Po tylu latach, po raz pierwszy w życiu tak naprawdę nazwałam to. Poczułam. Bałam się, że ojciec zabije matkę. Że będę na to patrzeć. Że nic nie będę mogła zrobić. Że zza ściany w moim pokoju wyjdą potwory. Że znowu będę sama, jak na tych koloniach w lesie. Że wszystko jest przeze mnie. Że jestem do niczego, bo mój ojciec pije, a mama się ciągle zamartwia. A przecież ja całe życie myślałam, że najlepsze co mogę z tym zrobić, to spróbować zapomnieć albo udawać, że tego nigdy nie było. Tak, jak oczekiwali tego moi bliscy.
Potem zaczęły wychodzić inne rzeczy. One spokojnie poczekały sobie na swoją kolejkę i też poprosiły o głos. Zerowe poczucie własnej wartości. Lęk przed oceną przez innych. Robienie czegoś, bo tak trzeba, nie robienie czegoś, bo nie wypada. Konieczność bycia wiecznie pożyteczno-użyteczną, im mniej poświęcam sama sobie, tym lepiej.
Ja zawsze bardzo wierzyłam w rozum. W to, że jak coś mi zostanie wyjaśnione i wytłumaczone i ja to pojmę i zrozumiem, to już wystarczy. To już wszystko będzie dobrze. Wydawało mi się, że nad wszystkim panuję i wszystko o sobie wiem. A tu się nagle okazało, że jest coś nad czym (na szczęście) nie mamy kontroli - nasze emocje. Ja chyba już nie wierzyłam, że istnieją. Wiem na pewno, że w trakcie terapii DDA, po raz pierwszy zdałam sobie sprawę jak są silne. I że w ogóle są.
To tutaj pierwszy raz opowiedziałam o swoim ogromnym lęku. Całe lata przeżyłam, lękając się praktycznie wszystkiego i co najciekawsze, w prawie jednakowym stopniu. Z wierzchu dzielna i zaradna (a jakże, przecież ja musiałam wszystkim wkoło udowodnić, że sobie ze wszystkim poradzę), w środku umierałam ze strachu. Przed klasówką. Przed jechaniem autem. Przed wizytą u lekarza. Przed wizytą mojego syna u lekarza. Przed pijanym mężem. Przed moją matką. Przed tym, że umrę. Że nie będę mieć pracy. Że się rozwiodę. Że się nie rozwiodę. Przed wszystkim.
Myślałam, że tak będzie do końca życia. Okazało się, że tak być nie musi. Na terapii przeżyłam swój lęk małej dziewczynki,
84 bojącej się, że tata zabije mamę. Zobaczyłam jaki ten lęk był wielki i straszny. Przeżyłam go. Poczułam. I stało się coś dziwnego: poczułam, jak lęk odchodzi. Na szczęście został w takiej ilości, w jakiej powinien (tak mniej więcej) u każdego człowieka. Ale nie dławił już i nie dusił, jak przez całe lata. Nie umiem opisać, jaką czuję ulgę. To tak, jakbym zaczęła oddychać po latach duszenia się. Czasem lęk (nie strach - bo każdy przecież czegoś się boi) próbuje mnie znowu podejść. Wtedy pytam się siebie, czego tak naprawdę się boję i bardzo uczciwie sobie na to odpowiadam. Stać mnie na ten luksus, bo gadam tylko sama ze sobą i mogę być do bólu szczera. To strasznie fajnie powiedzieć sobie: „no koleżanko miła, czegóż to boimy się dzisiaj raniutko? Że nie dasz rady? A kto się tego nie boi?”.
6) Wcale nie jestem zła - czyli co jeszcze się okazuje
- Jesteś zła? Znowu jesteś zła! Co, znowu wkurzona?
- Nie jestem zła! Absolutnie nie jestem! Wcale! W ogóle! Nigdy!!!!!
Tak w skrócie można by opisać mój dialog z resztą świata przez większość mojego życia. Cały świat oczekiwał, że będę miłą, ładną, grzeczną dziewczynką z równiutką grzyweczką i z piąteczkami od góry do dołu w dzienniczku (szóstek za moich czasów nie było). Potem wzorową studentką, poukładaną i zorganizowaną żoną, perfekcyjną matką.
- A co to znowu za mina? Co taka jesteś naburmuszona? Znowu?
Im bardziej oczekiwano ode mnie, żebym była miła, grzeczna i uśmiechnięta, tym bardziej byłam zła. Smutna. Nawet zrozpaczona. I nie mogłam tego wyrazić, pokazać, bo wszystkim psułam humor, bo wszyscy mieli prawo do złości i smutku, tylko nie ja. Przypominałam mocno nabity syfon, który od czasu do czasu pozwalał sobie na lekki upust, a przez cały czas ktoś jeszcze mocno nim potrząsał. Powinien eksplodować, ale oczywiście nie eksplodował, bo miał su-permocne ścianki. Myślę, że czasami eksplodował do środka.
Chodziłam zła. Byłam zła. Wstawałam rano zła. Kiedy mój mąż rzucał to swoje: znowu jesteś zła, myślałam w duchu: „skąd on
DDA Autoportret 85