27
— Co się stało ? — zapytał. — A to ty, Ujban-czyk ? 1 ty, stary, przywlokłeś się ? Czegóż stoicie ? Chodźcie do izby !
— ja, Andrzeju, ja — mruczał Tunguz, ściskając podaną sobie dłoń. — Przychodzę podziękować ci, żeś o mnie nie zapomniał, a i córkę zobaczyć.
Jakut dumnie kiwnął głową i powrócił do jurty, wprowadzając ze sobą gości. Za nim szły dzieci, chichocząc i drażniąc starą Simaksin, która, jak echo, powtarzała ich ruchy i słowa. Gdy jednak weszli do izby, śmiechy i żarty ucichły. Kobiety i dzieci zwykłą drogą poza kominkiem, stojącym na samym prawie środku izby, tyłem do wejścia, przemknęły się na prawą, żeńską domu połowę. Tam pod ścianą, na ławie, siedziała naprzeciw ognia, odziana w futrzaną czapkę i takiż kaftan, chuda, żółta i wiecznie chora żona Andrzeja. Mężczyźni, z wyjątkiem Andrzeja, poszli wprost przed siebie w głąb chaty i, zatrzymawszy się na środku, skierowali oczy w kąt, wejściu przeciwległy, gdzie pod powałą, na małej półeczce mieściły się okopcone obrazy świętych. Zdjąwszy czapki, przeżegnali się trzy razy z namaszczeniem, powagą i trzykroć uderzyli czołem ; po-czem dopiero zaczęli witać się z domownikami.
— Cóż słychać ? rozpowiadajcie ! Jakże się miewasz, Rosyaninie !.— odezwał się po rosyjsku, dźwięcznym, ale nieszczerym głosem Ujbanczyk, wyciągając rękę do człowieka, leżącego za stołem na ławie narożnej, stykającej się z tą, nad którą wisiały obrazy-. Zagadnięty podniósł się i usiadł, wyciągniętej jednak ręki nie przyjął; chwilę wpatrywał się w chłopaka wybladłemi, niegdyś zapewne błękitnemi oczyma, potem spuścił chmurnie głowę i bąknął niechętnie :
— To ty przyszedłeś!... A dobrze! Czegóż chcesz ?