11
i familią, często nie mógł nastarczyć. Kazimierza niezbyt uprzejmie przyjął, ale chłopak nie wziął tego (lo serca, bo go pocieszała myśl połączenia się z rodzeństwem.
Wojnicz leży w przyjeinnem położeniu; na probostwie był piękny ogród: było miłe dlań towarzystwo bęata i dwóch sióstr stryjecznych: całe ich za-• trudnienie wychodzić na przechadzki w piękne okolice, i czytywać wiersze. Ksiądz stryj także lubił poezyę. W jednej altanie ogrodu leżała spora księga, gdzie wszyscy zapisywali różne wiersze, koncepta i powiastki. Najulu-bieńszą ich zabawą było czytywać sielanki Gesnera, tłumaczone po polsku.
Życie ich rodzinne przedstawiało obraz także sielankowy. Kazimierz przywiązał się do siostry swej stryjecznej, z którą zgadzał się w uczuciach i wyobrażeniach. Gdy ta wyprowadziła się z matką do znajomych obywateli w sąsiedztwie, Kazimierz pisywał do niej listy ledwo nie co dzień, lub też biegał do ogrodu, gdzie mu siostra wynosiła kwaśnego mleka i chlcba i różne książki, które z biblioteki brała. Ztemwszystkiem nie mógł on się oswoić z ludźmi wyższego wychowania, zawsze dziki, nieśmiuły, tracący przytomność gdy go zapytano, uciekał najczęściej, gdy postrzegł jaką damę; a jednak rozmarzona jego wyobraźnia, w najpiękniejszych barwach wystawiała sobie towarzystwa wyższego świata.
Gdy się opiekunowie zajęli pozostałym majątkiem po ojcu, pokazało się, że wystarczy na jakie parę lat na utrzymanie ich w szkołach. Andrzej udał sio do Krakowa, Kazimierz zaś dj Tarnowa. Fundusze wystarczały mu tylko na rok jeden, a on potrzebował lat trzy do szkół ukończenia. Zmuszony więc był uczyć dzieci po domach, a lubo mu to przynosiło jakikolwiek dochód , jednakże własne jego nauki na tem cierpiały. Między professorami znalazł się jeden nazwiskiem Szmidt, człowiek rzadki, łagodny i przywiązany do swego stanu i uczniów. Pierwszy on spostrzegł naturalny talent w Brodzińskim, zaprosił go do siebie na podwieczorek, i wybadywał, a przekonawszy się o niepospolitych jego zdolnościach do pisania poezyi w polskim języku, zaczął go namawiać, aby w tym niewdzięcznym (jak mówił) języku, nie pisał, tylko w niemieckim, i tym końcem dał mu do czytania poetów niemieckich. Kazimierz przynosił mu z nich przekłady na polski, ale Szmidt nie był rad z tego. Czuł to biedny młodzieniec, że mu potrzeba wzorów polskich, aby no nich swój język wykształcił, ale na nieszczęście nigdzie polskich książek nic było. Uzbierawszy sumkę dziesięć złotych, znalazł sposobność sprowadzić sobie parę książek z Krakowa. W szkołach zakazane było czytanie polskich książek, a gdy prefekt dowiedzinł się, że Kazimierz sprowadził sobie wybór poezyi polskiej dla szkół wydany w Warszawie, i Pawła i Wirginię, udał się do jego stancyi, i mimo próśb i zaklęć młodzieńca, zabrał mu takowe! Następny wypadek przekonywa, jak w chęciach swoich obeznania się z własnego kraju literaturą był nieszczęśliwym.
Kupując u przekupki jagody, postrzegł, iż dla zrobienia trąbki na nie udarła z dawnej książki kartkę z gockim drukiem, na której dostrzegł napis: , „Rymy Jana Kochanowskiego.” Słyszał on już o wzniosłych utworach tego