313
„Biała jestto miasteczko na Podlas ni, polożofif na trakcie warszawskim z Brześcia Litewskiego, przez Międzyrzec i Siedlce idącym• niegdyś była punktem granicznym między Polską a Litwą, a bodni czy jej nawpół linia graniczna n ! rozcinała Lessy ona wpośród równ n, lasów r błot, ma rumy 7umku Badziwilłów, kilki klasztorów, kilka kamienic, (których teraz, gdy to pistem znacznie przybyło). Wszystko cc zwykle składa stare miasteczko, niegdyś rezydenr youalne możnej rodziny, potem wyglądające jak futerał od czegoś, pełen pająków, i pajęczyny, gdy ożywiający je dwór i dziedzice możni znikną. ! iu
„Pięknie się jeszcze zi moich czasów (1825—1827) owiecił w Białej zamek niegdyś obronny, otoczony wałem, na którym rosły stare lipy, naszych przechadzek wieczornych, i śpiewów wesołych świadki i słuchacie. Putr^ali-smy w’ wyschłe fosy: dumaliśmy o zamczysku na który jedno wejrzenie, dziś mi maluje całą jego przeszłość, i dawniej jego mury z podaniami domyślo-n«m?, podsłuchanemi, wydumanemi, zaprzątały głowę chciwą dziejów, i wzruszeń, ciekawą powieści, i łaknącą ich j łk powszedniego chleba. Ton zamek niegdyś obronny, te wały zarosłe lipami, a wśród nich, w ich wi mku pożywniejszego jaż życia, pałace, oficyny, kaplice, groty, malują przypominają, i wieki najazdów, wojen, niepokojów, i wieki przemocy arystukracyi tak nieszczęściem silnej w ostatiiich czasa.li, która drąc się z sobą i ze szlachtą dumnie brząkała o szablę, w niój tylko widząc kodeks prawa dla siebie, aż póki i szabla i rękę co nią potrząsała, nie upadły w proch na zawsze.
„Cieniste, stare lipy walów, ileżeście to dziecinnego życia scen widziały, ileśmy to pod waszemi gałezmi bajek Bobie n upletli, patrz ic w te fosy, w których gdzieniegdzie, stęchla i zielona woda;, odzywała się do nas głosem tysiąca żab, ostatnich dziedziców zamkowej okolicy, najgłośniej podobno, a pewnie tu najdłuże panujących.
„Wchodu do zamku strzegła pięćdziesiąt dwu łokciowa wieża (wiem o tein z geometryi praktycznej) i brama ciemna, w którój w. wato we stare armaty jeszcze leżały bez nóg, sparaliżowane i umarłe, zapchane śmieciem i piaskiem. Ł tej wieży dzwonił jeszcze c tatn , co przeżył wszystkich w zamku, „tary zegar, ale dzwonił niedawnym panom swoim, nie weselu i dostatkom, dzwonił nad głową kajdaniarzy w wieży zamkniętych, dzwonił godziny nędzy, upodlenia, występku, rozpaczy. Mój Boże! myślałem nieraz o tem, gdy godzinę uderzał 'inno, równo, jednostajnie, tak jak za dawnych cza-ów bywało: myślałem jak Bię pod nim ten czas, Ltorj on mierzył tak równo, odmienił. Dawniej wesela, uczty, biesiady, albo pacierze pnbożtjćj starej księżnej; dziś godziny więźniów, godziny stworzeń głupich, spodlonych, występnych. A wszystko jednakowo I Szczęk łańcuchów tych łudzi bvł dla mnie, pomnę, najstrajzmejszym dźwiękiem, obawiałem sie ich tak bardzo, me śmiałem _pojrze* na nich, gdj przechodził ulicą, i uciekałem gdym zbliżPiącyoh cię usłyszał. Zamczyska dziedziniec pusty, zarósł} był zielem, zamek pusty także, straszliwie pusty, bo wyjąwszy boczną oficynę, w której mieszkał ktoś jeszcze, wydając się tam jak jaskółka pod -ej, x Msł •' ,'i noi J'!- i« 40