do garnka... A przecież musimy karmić i cudzoziemca, on daje na to pieniądze!...
— Aha! Mówiłam!... Wszystkich ci żal, dla wszystkich jesteś dobry i wyrozumiały oprócz twojej starej żony i matki twoich dzieci!... Nic z tego!... Nie oddam jedynego mego syna do przeklętej katolickiej szkoły... Nie chcę zgubić ani swojej, ani jego duszy!... Dość już, dość tego, że Lień ma przez nich duże nogi!... Powiedz im, powiedz, że powinni ci dać za to wiele, bardzo wiele pieniędzy. Dziewczyna wygląda jak poczwara i zamąż nie wyjdzie!... Słyszysz? Tyś ją zmarnował! Teraz chcesz sprzedać syna! Nie, nic z tego! Raczej zniosę wszystkie rodzaje śmierci, albo zaniosę niezwłocznie skargę przed Czży-fu’ego! — krzyczała Chań-Wań.
„Władca Wrót Zachodnich11 cofnął się zwyciężony z za parawana. Minę miał bardzo smętną.
Kilka dni pilnie pracował, a w przerwach rozmyślał. Wreszcie zwrócił się do Brzeskiego i, lękliwie spoglądając na parawan, opowiedział mu o swych kłopotach:
— Taka jest sprawa! Święty ojciec z misji nie chce mi więcej dawać roboty, że ja jestem zły, że ja chłopca nie posyłam do ich dobrej szkoły... Ja chcę, ale moja stara baba nie chce... Ona mówi, że będzie skarżyć się do sędziego Czży-fu... wtedy będzie wielki skandal, zupełnie stracę zarobek, we wszystkich biurach odmówią mi pisania!... Co będzie?... Będzie wielka bieda!... A ja mówię, że my oba — moja i twoja razem — pójdziemy do świętego ojca i powiemy, że chłopaczek Ma-czży słaby, że do szkoły daleko, że ty będziesz go, dobry panie, uczył w domu... Wtedy wszystko będzie dobrze, będzie cała zgoda!... Czy dobrze powiedział stary osieł Wań?... Co?!
160