zał obliczać zarobek dziennie. Mówiłem, że będzie źle, bo nikt wtedy nie wie, ile mu się należy. W dodatku nastał rok nieszczęśliwy. Kominy wasze do reszty wysuszyły niebo, smok w podwalinach ziemi obudził się od łoskotu waszych machin, wylały rzeki, cienie waszych drutów poprzecinały nieboszczyków. Za was cierpię i ginę, przeklęte djabły zamorskie!
Więźniowie zaczęli szemrać. Nadzorca prosił Brzeskiego, aby skrócił swój pobyt, gdyż więźniowie się burzą, i młodzieniec uprowadził płaczącego Ma-czżyego z więziennego podwórza.
— Synu, synu, przyjdź! Przyjdź z Lień! — wołał Wań.
— Cudzoziemcze, wielki cudzoziemski panie, uwolnij i nas! Myśmy niewinni. Nawet w tłumie nie było nas. Cudzoziemcze, my znamy cię, słyszeliśmy, żeś dobry. Ulituj się! Przecież wasze kominy wyssały deszcze! Rodziny nasze umierają z głodu! — krzyczeli niektórzy więźniowie, gdy już odchodził.
Brzeski robił starania, aby złagodzić dolę nieszczęśliwych. Ale konsul opierał się wszelkim ulgom.
— Panie, Europejczyk został zabity!... Gdyby im to uszło płazem, pan nawet nie wyobraża sobie, do jakichby doszło powikłań. Według ich pojęć krwią płaci się za krew. Przebaczenia nie przypisaliby naszej wspaniałomyślności — oni jej nie znają, lecz słabości i tchórzostwu. Rozgłaszaliby, że rząd ich pochwala zabójstwo, że każe tępić cudzoziemców. Mandarynom w to graj! Coby to było! coby to było! Owszem, muszę nalegać, aby kary były jak najsurowsze. Jednego Wania zgadzam się ratować. Dyrektor również mówił mi o nim. Czy on chrześcijanin? Nie wie pan?
214