jako też były to przeważnie dziewczęta niewykształcone i ze wsi. Ale zdarzają się też wśród nich typy ćwierć-, pół- czy trzy ćwierci inteligen-tek i te - swoją nienawiścią do wszystkiego, co polskie - porządnie nam nieraz życie truły. Jedna taka, znajoma mi jeszcze z Brygidek, siedzi teraz na pierwszej kamerze. Mimo pewnego obycia jest najbardziej gruboskórnym, chamowatym typem, jaki sobie można wyobrazić. Na każdym kroku ćwika nam w oczy jesienną klęską Polski, w ironiczny sposób wy-kpiwa wszystko, co nasze, i umie wrzeszczeć na wszystkie trzy kamery, że woli zgnić w bolszewickim więzieniu, niż być kiedykolwiek w Polsce. Ulubionym jej zajęciem w dodatku jest łapanie much i obrywanie im skrzydeł. Jej brunatne, jakby sokiem śliwkowego kompotu nasiąknięte oczy, przyglądają się potem z lubością, jak okaleczone w ten sposób wędrują bezradnie po ścianie. Niechlujna jest też i żarłoczna. By zdobyć kartofel z baniaka, potrafiłaby się dopuścić podłości. Pamiętam ją, jak na bolnicy w Brygidkach jeszcze wypijała chyłkiem mleko, przeznaczone dla kilku ciężej chorych. W ogóle typ wstrętny i nikczemny. O czterech jednak popadiankach z przeciwka mogę powiedzieć tylko samo dobre.
I mamy tutaj jeszcze trzeci, najliczniej może reprezentowany odłam Ukrainek - tych dzikich, z Zakarpacia. Są to wszystko dziewczęta zupełnie nieokrzesane, prosto z lasu i połonin, których cień nawet żadnej cywilizacji nie tknął jeszcze dotąd, ale które już dawno zatruć zdołał -od wschodu ku nim wiejący - wiatr komunistycznej propagandy. Kiedy we wrześniu Sowiety napadły Polskę, wszystkie te siedzące dziś z nami Cyle, Zinki i Maryjki, z matkami, ojcami i braćmi ruszyły im radośnie na spotkanie, ani śniąc, co je za to czeka. Zwabiono je bujdami o szczęściu roboczego ludu, o świetnych warunkach pracy, o dobrobycie, zarobkach. Nie przekradali się chyłkiem przez granicę. W biały dzień, całymi wsiami, prowadząc ze sobą cały swój dobytek, szli w szeroko, po bratersku otwarte ramiona sowieckich tiurm. I tak to same, z własnej idiotycznej woli, wlazły Sowietom pod kopyta. Niczym kierdel głupich, niepil-nowanych owiec. Jakże się tym razem opłaca propaganda! I ta sieć zastawiona na ludzi wzdłuż całej południowej granicy Polski! Na ludzi i na ich dobytek, bo krowy, konie, owce i kozy, które te dzikusy ze sobą przywiodły, przeszły oczywiście też na własność państwa. We wszystkich hurmach po drodze spotykałam już Zakarpacie. Dziewczęta to zdrowe, młode, silne jak konie, nieokrzesane i głupie. Wspaniały materiał do ła-
135