0144

0144



grze nabiorę sił. Poczciwa pani Stefania, ta ze Speca i Mała Władzia pozostają umyślnie za mną w tyle, abym nie ja sama była narażona na jego krzyki i uważki. Jestem już jednak tak zmęczona, że mi naprawdę wszystko jedno. Po prostu czarno mi w oczach.

To zawsze tak. Kiedy jest już tak ciężko, że chyba nie może być gorzej, kiedy człowiekowi się zdaje, że padnie z wyczerpania, przychodzi nagle ulga.

Po godzinnym może gnaniu nas gościńcem wpędzili nas nagle - pewnie dla skrócenia drogi - na łąki.

A jest już dobrze po zachodzie. O daleki horyzont wspierają się jeszcze resztki wszelakich złotości, a od wilgotnej trawy cienisty chłód wieje nam po zmęczonych nogach. Cóż to za ulga! To się nie da opowiedzieć. Kurz został za nami, a od dalekości przejrzystej, soczyście zielonej, idzie ku nam świeżość dobroczynna i miłosierna. Pachnie miodunką i macierzanką. Człowiek patrzy z radością na pociemniałe nosy swoich zniszczonych trzewików, z których wieczorna rosa zmyła oto kurz, i zaraz mu jakoś lżej oddychać. Zupełnie tak, jakby i płucom było nagle łatwiej pracować, odkąd buty błyszczą.

Czwórki zmieszały się już dawno, a teraz rozlały po tej zieloności radosnej. Nie ma siły ludzkiej, która by je znowu zagnała w zwarte stado. Konwojenci się złoszczą. Niech sobie. Co nas to obchodzi? Pachnie przecie miodunka i macierzanka, i daleki, czerwcowy świat. Psy - wcale niestraszne tym razem - poszczekują sobie wesoło i stały się w tej otwartej przestrzeni roztargnione i wszystkim innym raczej zajęte niż nami. Choć jestem tak zmęczona, że ledwie nogi wlokę, mam nagle głupią o-chotę rzucić któremuś z nich patyk czy kamień. Niechby mi go odniósł z powrotem, jak ongiś moja wesoła, mądra Aza. Niechby się choć szarpnął który na linewce, na złość konwojentowi z bagnetem.

Oddal była już dobrze mroczna, kiedyśmy się nareszcie przywlokły na stację. Spędzają nas daleko za dworcem na długi pas trawy wzdłuż toru i tam - znowu porozgamianym w poszczególne grupy - każą czekać.

Na torze puste bydlęce wagony. Niekończący się szereg czarnych pak na ludzi. Doliczyłam się siedemdziesięciu dwóch. Dalszych nie sposób już rozeznać. Zlewają się w czarny, wydłużony ogon na szynach.

Od strony lokomotywy ładują już mężczyzn. Spłoszone krzykiem konwojentów poszczególne grupki podrywają się raz po raz z trawy i rzuca-

148


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
mojej budzie pod narami i opowiadam sobie bajki. Czasem chodzę na bajki do pani Stefanii, tej ze Spe
KB0009 hema tylko miniatury. Sądzę, że cała ilustracja Kodeksu powstała jeszcze za jego życia, ponie
78831 Strona037 (2) buchu) przebiega ze stosunkowo małą prędkością, należy uznać za najbardziej celo
img910 (2) 130 Aspekty mitu pełna chwały, ze snu upojenia, w jaki zapadłaś..., idź za mną w miejsce
KB0009 hema tylko miniatury. Sądzę, że cała ilustracja Kodeksu powstała jeszcze za jego życia, ponie
DSCF0008 hema tylko miniatury. Sądzę, że cała ilustracja Kodeksu powstała jeszcze za jego życia, pon
img18001 djvu 150 A za tym wzorem Nimfów gromada, Leśnych i wodnych pospiesza, Ta wonne kwiaty kszt
page0981 978Sarnicki książki wydrukowanego, dowiadujemy się, że Sarnicki znany był dobrze Stefanowi
Gennep Obrz?dy przej?cia1 jest ta że żywi nie chcą utracić jednego z członków twojej wspólnoty, g

więcej podobnych podstron