i Na tzw. noc zatrzymujemy się najczęściej przy brzegu. Barże pod-[ jeżdżają tuż pod liściaste nawisy wilgotnych zagajników, skąd rzuca się
I na nas popielata chmura komarów i zapach czeremchy, która właśnie
kwitnie. Zagajniki te są zupełnie martwe. Nie słyszałam żadnego ptaka. Prócz metalicznego szumu komarów i lepkiego mlaskania wody o brzeg - cisza zupełna.
Brzeg jest obstawiony strażą i nikomu nie wolno wysiadać. Z każdej barży wyznacza się tylko kilku mężczyzn i ci pod strażą idą do najbliższego żywnościowego punktu po prowiant. Ów najbliższy punkt jest czasem tak daleko, że czekając ich powrotu, stoimy przy brzegu wiekami. Wracając, ledwie się wloką biedacy. Mam w oczach taki sunący po wysokim brzegu pochód zgarbionych sylwetek, gnących się pod ciężarem olbrzymich worów. Drobny kłus zgiętych w kolanach nóg i napięcie grzbietu świadczą wyraźnie, że gonią resztami sił. Za nimi ciężkie postacie w długich po kostki szynelach i cienkie żądła bagnetów na tle że-lazistego nieba.
Życie towarzyskie kwitnie i tu, jak w Starobielsku.
Chodzi się „po chałupach” z wizytami. Marysia z Heleną mieszkają wysoko, na najwyższym piętrze. Są tam i obie Długie Krystyny, i Danusia. Tyle że karkołomne wdrapanie się na górę jest połączone z nieodzownym upapraniem się w żywicy zalepiającej słupy nar. Prócz tego gwoździe i kanty nieheblowanych desek czyhają tam podstępnie na resztki mojej spódnicy.
Tej starej, brązowej, poczciwej spódnicy nie mogę-przyznaję-wspomnieć bez wzruszenia. Ukradli mi ją w parę miesięcy później, gdy stała się kompletnym już łachem. Ale i wtedy na barży była raczej tylko wspomnieniem odzienia. Cerowana wszerz, wzdłuż i w poprzek różnokolorowymi nitkami wszystkich więziennych koców, popodkładana darowanymi szmatkami, jest już tak przetarta, że prześwieca pod światło jak or-gandyna i sama nie wiem, jakim cudem trzyma się jeszcze na mnie. Opada mi wprawdzie do połowy bioder, choć ją ciągle zwężam, przesuwając największą jej paradę, której mi wszystkie zazdroszczą - cztery rogowe guziki, nie wiem dlaczego niewydarte mi przy rewizjach. Mam jednak długi, pstry od kolorowych cer sweter, więc tej nadprogramowej pauzy między bluzką a pasem na szczęście jakoś nie widać. O wypraniu jej — ani marzyć. To byłaby jej ostatnia godzina. Noszę ją więc brudną, siwą od kurzu, cętkowaną od plam i lepką od historii powszechnej. Tę nową,
171