zatrzymał się na noc w Rzeszowie. Znużony ostatnimi wydarzeniami, rozstawiwszy straże, zasnął mocnym snem. O czwartej nad ranem, zbudzony gwałtownie przez swego adiutanta, przyjął wiadomość o zbliżaniu się nieprzyjaciela.
— Budzić wszystkich, natychmiastowy wymarsz w szyku bojowym! — zarządził energicznym głosem.
W niespełna pięć minut oddział już cwałował za podjazdem. Gruchnęły salwy, rosyjska kawaleria cofnęła się na wzgórze. Callier, okrążywszy wzniesienie, prażył niemiłosiernie, kładąc gęsto nieprzyjaciela. Jednakże z dala nadciągały dwie roty piechoty przeciwnika w szyku bojowym, dlatego, zgodnie ze swoimi zasadami, znów zarządził odwrót. Cofając się, przybył do okolic Kołacina z zamiarem wypoczynku. Niestety i tu powstańcy nie znaleźli dogodnych warunków dla kilkudniowego odprężenia i doprowadzenia sprzętu bojowego do porządku. Żywności mieli mało, chociaż okoliczni chłopi chętnie dostarczali ziemniaki, połcie słoniny i bochny chleba. W Kołacinie stacjonowali kozacy. Callier postanowił natychmiast przez zaskoczenie zaatakować ich. Wyprzedziwszy awangardę, pierwsi zaatakowali Markiewicz i Zawadzki, jego dwaj adiutanci. Za nimi szły szpice oddziału. Po wymianie strzałów zawrócili do głównej kolumny. Pułkownik rozkazał zachodzić od lewej strony. Rosjanie, zatrwożeni nagłym posunięciem, nie podjęli walki.
Callier ruszył dalej, kierując się ku Warszawie. Jego oddział liczył zaledwie 40 powstańców. Chciał połączyć się z Grabowskim i jednocześnie w kilku punktach zaalarmować stolicę. Ponieważ do połączenia z oddziałami Grabowskiego jednak nie doszło, w pierwszych dniach sierpnia zaniepokoił wojska rosyjskie swoimi ruchami w okolicach Warszawy.
To było nie do przyjęcia dla Rządu Narodowego. 6 sierpnia Callier otrzymał żądaną dymisję. Było to dla niego ogromnym przeżyciem. Musiał opuścić plac boju. Dla urodzonego żołnierza stanowiło to potężny cios. Rząd Narodowy nie zaaprobował jego planów. Przekazawszy kompetencje Michałowi Zielińskiemu i pożegnawszy wierną garstkę swej straży przybocznej w Reszkach, opuścił kraj, by 15 sierpnia przybyć do Paryża.
Swą dymisję Callier odczuł głęboko i dotkliwie. Nie mógł się pogodzić z myślą, że schodzi z pola bitwy. „Żądałem uwolnienia wyłącznie od stanowiska dotąd zajmowanego — pisał on — a nie w ogóle od służby w sprawie narodowej. Pełniąc obowiązki naczelnika sił zbrojnych województwa mazowieckiego, uważałem tytuł pułkownika za nic więcej jak za odznakę wojskową. Pomimo tego Rząd Narodowy nadesłał mi podwójną dymisję, podczas gdy pragnąłem być uwolnionym od odpowiedzialności, jaka, według mego pojmowania, na mnie, jako na naczelniku wojewódzkim, ciążyła.
97
7 — Pułkownik Callier