skalę. Mówi nam także, że poszło tam już bardzo dużo naszych. Mamy szczęście, że nas przywieźli dopiero teraz, w lecie. Wtedy, kiedy ich piechotą po zamarzniętej rzece przygnali z Kożwy w styczniu 1940 r., nie było tam nic prócz wichru, śniegu i 60 stopni mrozu. Pierwsze ognisko w śniegach rozłożyli tam oni i oni sklecili pierwszy szałas. Zaraz też pierwszej zimy wymarzła ich połowa. Ale ci, co zostali, i ci, co później przyszli, pobudowali baraki, stajnie, ziemianki, piekarnię i banię. Cały łagier jest ich dziełem. Teraz zabrali ich stamtąd do kopalń. „Zostali tylko ci za zoną, pochowani w tundrze, i ci się już nigdzie nie ruszą” - dodaje z uśmiechem, który, gdyby nie był tak bezradnie bolesny, byłby może okrutny. Dlatego właśnie, że jest tam już teraz ta piekarnia i dużo krów, Loch-Workuta należy do najlżejszych i najbogatszych łagrów w okolicy. Każdy się tam chce dostać. Możemy mówić o szczęściu.
Mówimy zatem o szczęściu. Chyłkiem zjedzony bałabuch, a teraz ten miraż chleba i mleka - zrobiły swoje. Czujemy otuchę i ulgę po tych obiecankach. Trzeba jeszcze tylko wytrzymać - ciężkie jak zawsze -dostanie się na miejsce przeznaczenia, a potem to się już jakoś nie najgorzej ułoży.
I pamiętam tam jeszcze ciemną, głuchą od pary banię, w której myjemy się partiami po kilkanaście. Tusze już się skończyły. Na tej wysokości geograficznej muszą wystarczyć drewniane szafliki. Są więc drewniane szafliki, jest ukrop w kotle i zimna woda w beczkach. Szaflik jest wewnątrz tak ohydnie śliski od cudzych mydeł i brudów, że aż się mdło robi. I cóż z tego, że przed nabraniem wody z kotła próbowałam go opłukać warem? Aby zedrzeć ów stary osad po tysiącu kobiet i mężczyzn, których w tej bani kąpano, trzeba by szczotek i ługu, i piasku, i - sama już nie wiem czego. Ile Lenek myło się w nim przede mną? Ile zaropia-łych nóg moczono już w tym szafliku? Chcąc prędko poradzić na coś, na co nie ma rady, powtarzam sobie w kółko, że jestem tak samo obrzydliwa jak wszyscy tamci. Dlaczego mój świerzb ma być smaczniejszy od ich wrzodów? Najwyższy czas wyzbyć się tego przeczulenia na punkcie własnej osoby, własnego ciała, własnej skóry. Jesteś takim samym łachem jak ci wszyscy, którzy się tu myli przed tobą. A może jeszcze obrzydliwszym? Jakim więc prawem ty się ich brzydzisz? O co ci właściwie chodzi?
Nie. O nic mi już nie chodzi. Myję się w zalepionym szafliku, w oślizgłych jego klepkach potulnie i bez buntu, rada nawet, że po miesiącu takiej drogi i nierozbierania mogę się umyć nareszcie! Ze sobą trzeba tyl-
175