re skarpety i onuce. I nie dlatego, że umiał się rozgrzewać nieprawdopodobnie szybko. Głównym jego urokiem było to, że można było na jego zardzewiałym blacie suszyć też wilgotne gnieciuchy z gliniastej miękusz-ki chleba, którego na mokro jeść wprost niepodobna. Zjadało się więc samą skórę, a ośrodkę, wymiętoszoną w palcach i spłaszczoną na kotlecik, kładło się na blasze i przypiekało. Cóż szkodzi, że tuż nad twoim plackiem wiszą brudne, suszące się onuce całej pałatki? Nad takimi drobiazgami nauczyłyśmy się już dawno przechodzić do porządku.
Przed namiotem, tuż na skraju urwiska, stoją dwie beczki i drewniany ceber. To nasza umywalnia. Wodę do beczki w zasadzie przywozi nam co dzień zakluczony czternastoletni chłopiec, o płaskiej twarzy i skośnych oczach. Ale to tylko w zasadzie. Ten sam wyrostek i ten sam konik obsłużyć muszą kuchnię, banię i pralnię. Jeśli więc chcemy mieć wodę przy pałatce, musimy jej nanieść same. Wertep do rzeki jest kamienisty, zarosły krzakami. Kręta kozia dróżka ścieka spadzisto między popielate bochny wyłażących stokwi spod piątego żebra skał. Gdy patrzeć w dół rzeki, woda wydaje się tak blisko! Ale kiedy wracać z rozchlapującymi się wiadrami pod górę, pałatka bieleje na jakiejś złośliwie niebotycznej wysokości. Strasznie się człowiek zrobił słaby i do niczego.
Banię mamy raz na tydzień. Zupełnie czystą i porządną. Oczywiście nie ma tuszów, tylko szafliki, ale takie, które nie zdążyły jeszcze zarosnąć cudzym brudem. Bieliznę biorą nam też do prania. Z tym więc mamy tu spokój.
Warkoczasta Mania, dwie Staszki i nasz narwaniec Rysia są izwozczy-kami. Co dzień rano na małych, wywrotnych wózeczkach odwożą mleko do Czumy. Przeważną część drogi odbywać muszą piechotą, bo na wózkach i miejsca brak, i małe koniki ledwie się z ciężarem przez tundrę prują. Nie raz i nie dwa razy trzeba wózek grzbietem podpierać na bagnach, często pod górę go pchać, a na stacji pełne bańki z wózka przetaszczać na lory i puste z lory na wózek. Choć wracają pod wieczór zziajane i zmęczone, do nich należy jeszcze oczyszczenie koni, zadanie im obroku oraz nasmarowanie wózka na jutro. Kolację jedzą z reguły zimną.
Przy krowach zajęte jest Zakarpacie. I słusznie. Wszystkie one nic innego w życiu nie robiły, tylko pasły i doiły krowy. Toteż i tu odkomenderowano je do stajen. My zatem z krowami nie mamy nic wspólnego. Czasem widujemy tylko, jak się czarną ławą przeprawiają na drugą stronę rzeki i idą w tundrę na paszę. Krówki są małe, kosmate, przeważnie
189