czarno-białe, bardzo pono niewybredne, wytrzymałe na mróz i mleczne. Nigdy nie zgadną, jak to robią. Skubanie tundry nie musi być chyba pożywne. Może prócz witek i mizernego pastwiska dostają jakąś treściwszą paszę do żłobów. My mleko widujemy tylko w zabielałej wodzie, którą czasem dają nam z łaski na kolacją.
Cyla za to doi je sobie pono chyłkiem wprost do ust, po trochę od każdej krowy. Pewnie... Dlaczego ma sobie żałować? O tym, co dzieje się u tych półdzikich, rozpasanych dziewcząt, dochodzą nas tylko słuchy. Ładna popadia przychodziła nas pytać ze łzami, czy nie znalazłoby się dla niej miejsce w naszej pałatce, bo w ich barakach już niepodobna wytrzymać. Mówi, że nie śmie po prostu wejść do izby, bo nigdy nie wie, co tam zastanie. Bezwstyd posunięty do rajskiej prostoty w biały dzień i w białe noce. Bez żadnej żenady, z wiedzą i udziałem władz, pełni się tam na każdej prawie kojce Zakarpackich owa wolna, sowiecka „miłość”, j dla której reżym jest tak ojcowsko czy przyrodniczo wyrozumiały. Ka- j ralna jest tylko miłość za pieniądze. Ta zaś - za cukierki, za fałszywe j obliczanie norm, za papierosy, za lżejszą pracę czy za lepszy kocioł - jest j traktowana pobłażliwie, rzec by można, jest nawet mile widziana. Łagier j
ma swoje niepisane prawo i zwyczaje pod tym względem. Wystarcza, aby i mężczyzna pierwszy raz spotkanej kobiecie pomógł rozładować wóz, przyniósł wodę, zapędził krowę czy uciął za nią parę buntów witek, aby się potem zgłosił wieczorem po zapłatę jako po rzecz najnaturalniejszą w świecie i taką, która mu się z prawa już należy. Bardzo też źle jest widziane, jeśli która nie ma czy nie chce mieć opiekuna. I taka nie jest nawet bezpieczna.
Jedną z Zakarpackich, która się opędzała nagabującym ją towarzyszom pracy, napadło w tundrze, gdzie pasła cielęta, czterech brodiagów i dopiero jej wrzask przeraźliwy zwołał inne, które batami i nożami od witek wybroniły swoją. Ale takich, które krzyczą, jest bardzo niewiele. Każda ma już jakiegoś „swego”, który po robocie przychodzi do niej na zapluskwioną kojkę i zostaje do podjomu.
Połowa naszej pałatki chodzi teraz do siana, a połowa na witki. Te ostatnie muszą ściąć dziennie 80 dwudziestokilowych wiązek, co jest rzeczą prawie niemożliwą. Nożem, którym się ma tego dokonać, jest kawałek ułamanej, szmatą okręconej kosy. Krzaki są łykowate i mokre, noże przeważnie stępione i niewygodne do trzymania. Trzeba się więc dobrze z krzakiem takim natargać, nim mu się witkę odetnie.
190