puste niebo, skropione zielonymi gwiazdami. Może to po nagłym zniknięciu tamtej świetlistej różowości wydały mi się takie? Przysięgam jednak, że były zielone! Stałam przed kręto winą z zadartą głową, na rozmiękłych z wrażenia kolanach, nie mając jeszcze pojęcia, co to było, wiedząc tylko, że było cudowne!
Kiedy miałam już dawać nurka w naszą jamę - coś niebu stało się znowu. Zaczęło oddychać. Tylko tak mogę to określić. Oddychać kolorami. Po pustym bezmiarze przeszedł oddech mający kształt sfałdowa-nej jedwabnej zasłony, a raczej dolnego jej brzegu tylko. Miękkie, bezszelestne, różowo-złociste fale przeszły po powietrzu i znikły. Ale trąciły widać inne... Tym razem oddech pustki był długi i zielonawy. Szedł przez całe niebo powolnym, giętkim dreszczem, a za nim, po tych samych fałdach, drugi, trzeci, czwarty. I wtedy zrozumiałam, że to zorza! Młoda, jesienna, nie tak kolorowa jak te, którymi faluje pono niebo w nieruchomy, polarny mróz, ale niemniej ona - znana mi tylko z opisów, a której sobie nigdy nie mogłam wyobrazić.
Ale bo też to jest coś, czego sobie naprawdę wyobrazić niepodobna! To trzeba zobaczyć. I uwierzyć, że się widzi. I nie stracić głowy. I nie zacząć krzyczeć czy płakać, czy śmiać się - czy sama już nie wiem co! Nie mogąc dłużej być sama z mym zachwytem, na oślep, potykając się na schodkach, wpadłam do kretowiny. Wiedziałam, że tylko Długa Kry-stynka przebaczy mi, gdy ją zbudzę.
- Krystyna! Na miłość boską! Zorza!
Bez słowa zsunęła się z kojki, zarzuciła futro na koszulę i po chwili stałyśmy już obie przed ziemianką.
Niebo tymczasem rozkołysało się całe, od jednego brzegu po drugi. Szły po nim oddechy faliste, niknące, rzekłbyś, od dotyku spojrzenia. Jakieś zjawy, jakieś błony, biorące się nagle i nie wiadomo skąd, a wlokące na sobie zwiewne, przyśnione kolory: biały jak lód, bananowy, zielony, cytrynowy, błękitnawy. Barwy te są równie nieuchwytne jak to, na czym się zjawiają. Niepodobna bowiem opisać konsystencji polarnej zorzy. To nie jest ani mgła, ani obłok, ani para. Wydaje się, że sam ruch jest jej istotą. Tak. Płynny dreszcz kolorowego ruchu, dyszący faliście w pustce między ziemią a gwiazdami - oto polarna zorza.
Gwiazdy, odleglejsze jakby i bardziej niż zwykle nieruchome, widać wyraźnie poprzez te wędrujące, płynne kotary. Parę razy chuchnęło na niebo czymś, co miało kształt srebrzystych sopli czy fiszbinów. Po tych
228