drewnianą zasłoną. Chociaż miała pokrywę, jest rzeczą naturalną, że w każdej celi czuło się specjalny, ciężki odór, którym zapewne nasiąknęliśmy sami, gdyż potem już go nie odczuwaliśmy. Wynosiło paraszę dwóch więźniów, zakładając w jej ucha długi drąg. Marsz odbywał się jednocześnie ze wszystkich cel jednego oddziału pod eskortą jednego ze strażników.
Z rana dostawaliśmy wrzątek, z którym mogliśmy robić, co się nam podobało. W południe znowu dwóch z nas chodziło do kuchni, gdzie do dużej miski nalewano nam zupy, zawsze tej samej, ugotowanej na żołądkach wołowych z domieszką kaszy i oleju roślinnego. Na cały dzień dostawaliśmy funtową kromkę chleba i wieczorem znowu wrzątek. Nie można się dziwić, że przy takiej diecie człowiek czuł się ciągle głodny i z zazdrością spoglądał na szczęśliwców, którym z miasta przynoszono parę razy na tydzień tak zwane pieriedaczi. Dostawali oni w tych pie-riedaczach takie przysmaki, jak cukier, mleko, masło, twaróg. Szczęśliwcy ci byli jednak tu, w więzieniu, większymi egoistami i nie dzielili się z nami wcale. Było to zresztą zrozumiałe do pewnego stopnia, jeżeli wziąć pod uwagę trudne warunki aprowizacyjne w Irkucku, jako dużym mieście.
Personel niższy administracyjny pozostał w więzieniu ten sam co przedtem. Toteż strażnicy na ogół odnosili się do nas, byłych oficerów, z pewnym respektem, tak jakbyśmy byli tu przypadkowymi intruzami. Zmieniono tylko naczelnika więzienia, którym został człowiek inteligentny, ideowy komunista.
Najbardziej męczyła całodzienna bezczynność. Więzienie było przepełnione do ostatnich granic i dlatego z czytelni mogliśmy dostawać tylko bardzo ograniczoną ilość książek, czytanych zresztą już dawniej.
Któregoś dnia podczas inspekcji naczelnika więzienia zapytałem go, czy nie mógłbym gdzieś pracować. Przydzielono mnie więc do pracy w kancelarii, w której znowu zacząłem przepisywać na maszynie nieskończoną ilość nazwisk wszystkich więźniów. Teraz położenie moje polepszyło się znacznie. Siedziałem przy osobnym stoliku w ogromnej sali kancelarii, przez duże, okratowane, ale nie zasłonięte okna mogłem spoglądać, gdzie wędrowali ludzie na wolności, a w moim najbliższym sąsiedztwie miałem stolik pracowniczki, kobiety młodej, której mąż też siedział w tym czasie w więzieniu. Zaczęliśmy sobie wzajemnie
245