Oleś Szymański był jednym z owych kilkorga drobnych dzieci, którym między Kożwą a Kotlasem wagony zmiażdżyły matkę. Pamiętam dobrze olbrzymią, czerwoną kałużę między szynami. Chłopczyna ma może 9 lat, ropienie podszczękowych gruczołów, wysokie ojcowskie buty i własną zawszoną czapczynę. Umie wchodząc do ambulatorium szurnąć tymi buciorami grzecznie i układnie, wychodząc po opatrunku odwrócić się jeszcze u samych drzwi, znów szurnąć i powiedzieć: dziękuję. Za drzwiami też dopiero nasadza ostrożnie czapkę na bielejący mu na ciemieniu węzeł bandaża.
Ten węzeł i tę czapczynę widziało się najdłużej, kiedy pewnego żela-zistego zmroku przeraźliwy wrzask ludzi wyrwał nas wszystkich na pokład. A tam, daleko już od barży, w spienionych, nieubłaganych nurtach Amu-darii, w straszliwej, ołowianej pustce, borykało się samotnie - dziecko i śmierć. Czy wychodząc z ambulatorium pośliznął się na blasze burty, czy pchnął go w wodę wiatr, czy wreszcie strząsnęło go owo podstępne szarpnięcie barży - nie wiadomo. Nikt tego dokładnie nie widział. Teraz jednak widzieliśmy już wszyscy, jak czarny punkcik jego głowy -z owym przed chwilą przez nas zawiązanym bandażem - jawił się w falach i niknął, wydźwigiwał i zapadał znów, coraz rzadziej, coraz darem-niej... aż zniknął. Najdłużej widziało się czapkę. Znoszona szybkim prądem, tonęła sobie wolniej i osobno. - Łódź ratunkowa wypłynęła na rzekę, kiedy już było po wszystkim.
Śmierć ta została we mnie na długo jakimś skrzepłym od grozy uciskiem i stała się zmorą bezsennych nocy na barży. Doktor pocieszał nas potem, że dziecko nie musiało być do ostatka przytomne, że lodowata woda i wstrząs mogły wywołać natychmiastowe porażenie serca - któż jednak wie, jak było naprawdę? Kto może się wmyślić w moment choćby takiej potwornej samotności dziecka z wodą i śmiercią? Znienawidziłam wtedy Amu-darię tak samo chyba, jak ona nienawidziła nas!
Eks-ułan, zabawna figura w za długim kożuchu, zemdlał w poczekalni, kiedy się pierwszy raz zgłosił do doktora. Przydźwigany na pryczę, oprzytomniał jednak szybko i jakże nam zaczął z miejsca opowiadać swoje wspomnienia z Wielkiej Wojny, demonstrować szarże, odtwarzać bitwy, udawać dowódców i kolegów - oszołomiony doktor nie mógł go wprost dopaść słuchawką! Chłopisko miotało się po klitce w rozwianym, długim do ziemi kożuchu, jak wiatrak cały rozmachany rękami, i wszędzie go było pełno, tylko nie na pryczy! Mimo ułańskiej werwy pokaza-
348