potem jak wróble pod okno i Marysia tkała im w chciwie otwarte dzioby łyżeczkę tego cudownego płynu. Tran był dla nich w tych okolicznościach naprawdę błogosławieństwem!
W czasie południowej, sztucznie przez Łopatkę stworzonej przerwy - nim Helena wpadnie z dymiącym kociołkiem zupy - myjemy z Marysią wypukłą znów od brudu podłogę i ścieramy karbolem zasypaną wszami pryczę. Robiło się to trzy razy dziennie, aby utrzymać ambulatorium w jakiej takiej czystości. Doktor tymczasem obchodzi chorych po lukach, daje zastrzyki i zmienia cięższe opatrunki.
Pacheccy znów jadą na tej samej barży. Zwaliła się na biedaków ciężka zgryzota. Zygmunt i Zbyszek mają dyfterię. Pachecka wygląda jak stwór, a on zasadził czapę jeszcze głębiej na oczy, twarz wsparł na pięści i tkwi kołkiem przy Zbyszku. Chłopczyk jest przytomny mimo wysokiej gorączki, ładny i miły jak zawsze. Leży wtopiony w zwały matczynych pierzyn, nieodstępowany przez rodziców na krok. Zygmunt właściwie kończy już dyfterię i chodzi tylko o to, żeby się nie przyplątało zapalenie płuc. Dyfteria na barży ma bowiem z reguły ten epilog. Doktor chce usunąć z izby chorych zdrowszych już rodziców Mufków i zabrać tam Zbyszka, Pacheccy jednak dziękują. Wolą go mieć tu, przy sobie. Nie chcą ani na chwilę spuścić go z oczu. Zresztą w ich luce najmniej jeszcze przecieka. Dowiaduję się też od Pacheckiej, że herbacianooka Zosia Gąbkowej umarła na kołchozie. Nieszczęsne kobiecisko wsiadło w Farabie na jedną z barż z ciężko chorą tym razem Janką. Tak więc powoli odwiązuje jej los kolejno ciążące u szyi kamienie. Niedługo będzie mogła spokojnie sama pomyśleć o umieraniu... Doktor poleca Pacheckim trzymać Zbyszka ciepło, jak się tylko da, daje jakieś proszki i idzie dalej...
W następnej luce - też w zwałach wysiedleńczych pierzyn - leży dwudziestoletni jedyny syn wdowy. Ów wskrzeszony ongiś w Naim na pewno podobnie wyglądał po śmierci. Szlachetna, poważna twarz i lekki zarost robią go zresztą podobnym do młodocianego Chrystusa. Zapalenie płuc po dyfterii i zapalenie wyrostka. Doktor jest przy nim parę razy na dobę. Stan bardzo poważny. Biedne matczysko ginie z rozpaczy i wyczerpania. Nie śpi już od tygodnia. Teraz patrzy na doktora oczyma szklistymi bezsennością i łzami - jakby z wyrazu jego twarzy odgadnąć chciała prawdę. Doktor daje zastrzyk na serce i idzie dalej...
Tu w jednej rodzinie wysiedleńców aż trzy zapalenia stawów. Dwie dziewczynki i jeden chłopiec. Salicyl i okłady. I doktor idzie dalej...
351