z tymi samymi ludźmi i gdy jest w pewien sposób zorganizowana. Tym bardziej w początkowym okresie istnienia Linii, gdy mieliśmy znaczny odsetek załogi duńskiej, której pozbywaliśmy się stopniowo w miarę szkolenia swoich ludzi.
Jednakowoż pracy nigdy nie unikałem i nigdy się nie obawiałem. Kiedy przeniesiono mnie na „Polonię”, żal mi było rozstawać się z oficerami i z załogą, z którymi zbliżyliśmy się podczas ciężkich miesięcy zimowych, ale się pocieszałem, że idę na nowy odpowiedzialny posterunek, że będę miał kilka dni w porcie więcej i że na „Polonii” jest rozmaitość, gdyż oprócz podróży do Nowego Jorku przewidziano w lecie wycieczki z pasażerami z Polski po Europie.
Zresztą razem ze mną przechodzili na „Polonię” starszy mechanik pan Jespersen, intendent pan Henkel oraz starszy ochmistrz, którym od niedawna został pan Antoni Gordon, mój stary znajomy i jeżeli można się wyrazić, do pewnego stopnia wychowanek z „Niemna”. Poza tym przeszło na „Polonię” z „Pułaskiego” kilkudziesięciu ludzi załogi niższej.
Kapitanowi Haremzie nie powiodło się w jego pierwszej podróży, gdyż „Pułaski” osiadł na mieliźnie na trudnym farwaterze przy podejściu do Kopenhagi. Przez kilka dni zachodziła możliwość, że trzeba będzie przyspieszyć wysłanie „Polonii”, ażeby rejs odbyła zamiast uszkodzonego „Pułaskiego”. Toteż na gwałt załadowaliśmy węgiel. Wszystko było gotowe do odjazdu, i nawet zaczęliśmy dawać zwykłe przed odejściem sygnały gwizdkowe, gdy nadeszła z Kopenhagi wiadomość, że inspektorzy wydziału bezpieczeństwa żeglugi po oględzinach uszkodzeń zezwolili na odbycie i zakończenie podróży.
Przez lato pracowaliśmy więc razem z „Kościuszką”, na którym był kapitanem Borkowski. Obaj zawsze staraliśmy się nie ominąć spotkania na morzu, uprzedzając o tym pasażerów. Za każdym razem było to spotkanie wzruszające i dla wszystkich bardzo przyjemne.
Gdzieś daleko na horyzoncie wyłaniał się z początku dym z kominów, potem pokazywały się kominy, błyszczące złotem na słońcu, a potem cała sylwetka statku. W pewnej chwili oba statki mijały się bardzo blisko siebie, tak że można było przez lornetkę poznać znajomych. Na masztach powiewały flagi z sygnałem, że wzajemnie życzymy sobie pomyślnej podróży, a syreny okrętowe
346