te, podpłynąwszy do trapu, wznosiły się i opadały na niewielkiej, ale dającej się odczuć fali. Emigranci obawiali się wsiadać. Wioślarze Arabowie, widocznie przyzwyczajeni, chwytali ich w objęcia i sadowili na ławce. Widać było czasem, jak jakaś Żydówka, w przestrachu wielkim, mocno trzymała w objęciach tęgiego wioślarza Araba i nie chciała go puścić. Arabowie przyjmowali wszystko z humorem. Ku południowi wylądowaliśmy wszystkich oraz bagaże. Gotowaliśmy się teraz do uroczystego przyjęcia na statku, na które miał przybyć gubernator prowincji oraz wybitni przedstawiciele społeczeństwa żydowskiego.
Poseł w Rumunii Arciszewski wyjechał z nami w charakterze pełnomocnego przedstawiciela rządu Rzeczypospolitej.
Na przyjęciu, które urządziliśmy w głównym salonie „Polonii”, zebrało się około 100 osób, między nimi nieżyjący już założyciel Tel-Awiwu Dizengoff, dyrektor firmy Dizengoff, która podjęła się agentury naszej Linii. Przyjęcie przebiegało zupełnie sprawnie aż do momentu odegrania hymnu żydowskiego, z którym zaszło nieporozumienie. Nie było to tak łatwe do naprawienia zważając, że steward przegrywający płyty na gramofonie znajdował się w pomieszczeniu mechanizmu głośnikowego i upłynęło dobrych kilkanaście sekund, zanim zdołano go zawiadomić.
Wieczorem znowu wróciliśmy do Hajfy, żeby zakończyć sprawy z ładunkiem, po czym wyruszyliśmy w drogę powrotną, w której — według ustalonego rozkładu — mieliśmy zawijać do Pireusu. 6 października byliśmy w tym porcie i wieczorem tego dnia odbyło się duże przyjęcie dla przedstawicieli rządu i społeczeństwa helleńskiego.
8 października byliśmy znowu w Istambule, gdzie przyjęcie wyznaczono na godzinę popołudniową. Zostałem zaproszony na śniadanie do ambasadora, toteż spóźniłem się trochę na statek, na który goście zaczęli już przybywać. Byłem zawstydzony swoją niepunktualnością, ale dyrektor Leszczyński nic mi nie powiedział, tylko spojrzał z wyrzutem. Szybko się przebrałem i zeszedłem do salonu, żeby robić honory domu.
Po powrocie do Konstancy linia została zainaugurowana. Dyrektorzy odjechali do Warszawy, a poseł Arciszewski do Bukaresztu.
367