rytmicznie za ciężarem wiader. Wie dobrze, że jest ładna i powabna. I lubi taka być. Czuje się to dobrze w owych zalotnych przegibach jej młodego ciała. Cóż - kiedy widać nie zawsze jej to na dobre wychodzi. Ka-sjerzycha przylatuje czasem w pole skuta przez zazdrosnego męża na kwaśne jabłko, z twarzą w tęczowych sińcach, gorąca jeszcze od płaczu i rozgdakana jak kura. Nie rozumiemy oczywiście ani połowy tego, co gada. Wlecze po powietrzu wzdłuż rządków ten swój zjadliwie wysoki, zirytowany gdak, gdacząc zsypuje ziemię w kopce, gdacząc wraca z pustymi wiadrami i gdacząc wali potem kitmanem w nasyp, silnie i z wysoka, tak jak ją pewnie - silnie i z wysoka - prał przed chwilą kasjer za niewiadome nam przewiny. Chętnie jednak, na ślepo, gotowe jesteśmy przyznać mu rację. Babsko, przy całej urodzie, ma w ognistych oczach błyski nigdy niedogasłej złości i rozdrażnienia... Ziółko to widać, jakich mało!
W wysokich trawach na nasypie, wśród pętających się tu licznie dzieci, pasie się parę kóz i baranów. Widocznie zarząd kołchozu pozwala ludziom brać je ze sobą w pole, aby się na kępach traw czy na wyłupa-nych razem z ziemią korzonkach popasły trochę w czasie dnia. Najlepiej znamy barana i owce Muslimy. Baran ma na sobie takie zwały wełny, że mu ledwie kopyta spod nich widać, a owce odznaczają się - wyjątkowym jak na owce - wdziękiem. Obie mają na czole wicherki morelowych ku-dełków, co przy jasnokawowym ich futrze jest niesłychanie twarzowe, zwłaszcza że ta zalotnie fryzowana grzywka spada im nisko na oczy. Mordki mają wąskie, ruchliwe i zawsze jakby lekko podśmiechnięte małym, wykwintnym uśmiechem Marii Ludwiki. Białe sznurki korzonków nikną w nich chrupko i soczyście, podczas gdy roztargnione, złote oczy, patrzą z aroganckim nieco, pytającym zdumieniem. Guaspany te są własnością Muslimy. Ona je wychowała, ona je czesze, strzyże i głaska. Jak psy chodzą za nią krok w krok, a zawołane przychodzą do ręki. Nie można Muslimie zrobić większej przyjemności, jak je głośno, przy wszystkich pochwalić. Widujemy ją czasem, przycupniętą na grobli, gładzącą wiecznie rozmrugany, wąski pyszczek jednej z nich i przemawiającą do niej jak do dziecka. Owce te są na pewno jedyną radością Muslimy.
Prócz kobiet, owiec i bobo do brygady naszej należy też kilku dobrze już podrośniętych chłopców. Toteż okrągłe tirpaki plączą się teraz gęsto między pstrymi ramolami bab. Chłopcy ci są smukli, zgrabni i uderzająco ładni. Taki Tilau na przykład! Oczy majak czarne gwiazdy. Albo Jori.
403