uważałem za możliwe wydać o jednym z oficerów mechaników opinig najzupełniej ujemną, co oznaczało, że razem z nim służyć nie mógłbym. We wszystkich innych wypadkach, gdy nie dochodziliśmy do porozumienia, oficer bywał przenoszony na inny statek i zwykle w końcu przyznawał mi słuszność.
I jeszcze jedno. Gdy pływaliśmy z kapitanem Borkowskim na naszych parowcach i gdy kapitan Borkowski pozostawał przez cały czas prawie bez przerwy na „Kościuszce”, ja zaś przechodziłem z „Polonii” na „Pułaskiego” i odwrotnie, kolega mój dążył do zdobycia jak największej popularności, co mu się bardzo dobrze udawało. Stałem na stanowisku innym, które też zostało w końcu uznane za słuszne przez Zarząd, a mianowicie, że my prędzej czy później odejdziemy, natomiast Linia pozostanie, pozostaną pasażerowie, i nie ludzie, nie kapitanowie i oficerowie, lecz Linia musi popularność i sympatię zdobywać.
Zjawiskiem pomyślnym było, że podczas dwóch odbytych na „Piłsudskim” podróży kolega mój nie zdążył swojej destrukcyjnej akcji przeprowadzić do końca. Zarząd Linii przeniósł pana Gottschalka do Inspektoratu, pan Godecki odszedł do pilotażu, pan Borchardt został przeniesiony na inny statek. Niemniej organizacja służby, o której śmiem myśleć, że była dobra, puściła już swoje korzenie i przez większość załogi była przyjęta. Toteż oficerowie, którzy przyszli na zastępstwo, mieli już system pracy przygotowany.
Cieszyłem się ze swego powrotu na statek, do którego czułem sentyment, ale byłem rozgoryczony. Odetchnąłem z ulgą, gdy z ciemnych wykładanych ścian saloniku kapitańskiego zdjęte zostały wszystkie krzyczące barwami oznaki patriotyzmu i gdy na dawnym miejscu zawiesiłem skromną fotografię Wodza.
W ostatnich dniach stycznia wyruszyliśmy w podróż. Była zima. Gdy zakończyłem manewr obrotu statku w ciasnym basenie portu gdyńskiego, gdy wyszliśmy poza łamacze fal i gdy po ustawieniu telegrafów maszynowych na „całą naprzód” statek zaczął nabierać pędu, aż osiągnął szybkość blisko 19 mil na godzinę, jakoś raźniej odetchnęła pierś, zbladły troski i zmartwienia, których zawsze tak dużo jest na lądzie i które tak szarpią biedne serce ludzkie. I jak nieraz już przedtem myślałem, czy warto poświęcać pracę na morzu dla życia i pracy na lądzie, gdzie spokój i szczęście są złudne i gdzie natura człowieka nie
406