Dnia 1 września o godz. 4.00 zaczęła się wojna na Wybrzeżu. Zostało zbombardowane lotnisko w Pucku. Zginął wówczas dowódca Morskiego Dywizjonu Lotniczego kmdr por. pil. Szystowski. Nasze lotnictwo składało się raczej z maszyn sportowych, a nie bojowych i nie odegrało absolutnie żadnej roli. Nie widziałem w powietrzu ani jednego naszego samolotu.
Nad Gdynią, raczej nad portem wojennym, dnia 1 września o godz. 6.00 zjawiły się dwa samoloty zwiadowcze. Do nas się nie zbliżały. Od tej chwili byliśmy w stałym ruchu. Został podpalony i włączony drugi kocioł.
Około południa odbył się pierwszy nalot na port wojenny. Nie mogliśmy wiele zrobić, gdyż było za daleko. Został wtedy zatopiony ORP „Mazur” i statek „Nurek”.
Następnie kolej przyszła na nasz zespół, który składał się z okrętów: „Wicher”, „Gryf”, „Jaskółka”, „Czajka”, „Mewa”, „Czapla” i „Żuraw”. Wszystkie te okręty były na redzie na północ od' linii Gdynia;— —Hel. Nie wiem, która to była godzina — 16.00 albo 18.00 — zrobiłem zbiórkę mojej wachty, ażeby objąć służbę i naraz nie zauważone przez nikogo zjawiają się nieprzyjacielskie samoloty w liczbie 18. W tej chwili też lecą pierwsze bomby. Ja objąłem służbę i nie widziałem nic, prócz tych pierwszych bomb. Zaskoczenie było zupełne, gdyż samoloty zostały zauważone dopiero wtedy, gdy znajdowały się nad nami.
Od tego bombardowania najwięcej ucierpiał „Gryf” i „Mewa”. W tym czasie „Mewa” była przycumowana do „Gryfa” i dlatego obydwa okręty nie mogły od razu się rozproszyć 1. Na „Gryfie” od pierwszej bomby zginął dowódca okrętu kmdr ppor. Kwiatkowski, na „Mewie” — nie pamiętam dokładnie — ale 7 lub 9 ludzi było zabitych, kilku rannych, wśród nich dowódca został bardzo ciężko ranny. Dowódca, gdy zabrakło marynarzy do obsługi dział, sam je obsługiwał z dwoma pozostałymi marynarzami, chociaż ani jeden z marynarzy nie był cały.
„Wicher” wyszedł z tej opresji prawie bez szwanku. Na rufie było tylko kilka przebić odłamkami, ale okręt nie stracił nic na gotowości bojowej. „Mewa” została odprowadzona do portu na Helu. Tam nie pozostał przy życiu i zdrowiu ani jeden człowiek, oprócz dwóch czy trzech marynarzy obsługujących maszyny.
W nocy wyszliśmy w morze dla ochrony „Gryfa”, który miał stawiać miny przed wejściem do Piławy. Niestety „Gryf” nie wyszedł, a „Wicher” nie był o tym powiadomiony. Podczas tego patrolu spotkaliśmy krążownik i dwa niszczyciele nieprzyjacielskie. Była to bardzo jasna noc księżycowa. Niemcy byli widoczni jak na dłoni, lecz my nie byliśmy dla nich widoczni. Nie mogliśmy jednak tego wykorzystać. Z powodu wyraźnego rozkazu niezdradzania się, nie mogliśmy zaatakować. A przecież można było po cichutku odpalić torpedy, gdyż Niemcy byli od nas oddaleni zaledwie
68
Ciężkie uszkodzenia, jakich doznał trałowiec „Mewa”, pochodziły stąd, że w czasie ataku lotnictwa niemieckiego okręt ten znajdował się najbliżej stawiacza min „Gryf”, który był głównym obiektem nalotu.